Marcin i Tomek codziennie muszą dojechać do pracy ze Służewca na Krakowskie Przedmieście. Mimo korków meldują się punktualnie o 8 rano. Pracę mają prostą: sprzątanie po remontach, utrzymywanie porządku, dbanie o czystość. Lubią to robić. Nie byłoby w tym może nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że nie dostają za swoją pracę ani grosza. Też mogą być dobrzy Marcin i Tomek wyglądają na dwudziestokilkulatków. Wobec obcych są nieufni, zamknięci. Zaproszeni na rozmowę do gabinetu kierowniczki, od progu stawiają warunki: żadnych zdjęć, nazwisk, nawet imion. Odpowiedzą tylko na pytania dotyczące ich pracy w hospicjum. W świecie, z którego przychodzą, okazanie słabości może być równoznaczne z podpisaniem na siebie kolejnego wyroku, może bardziej surowego niż ten, który został im wymierzony przez sąd. Dlatego starają się być twardzi i nieprzystępni. Będą więc Marcinem i Tomkiem. Są uczestnikami programu WHAT ("Wolontariat Hospicyjny osób skazanych jako narzędzie uczenia Akceptacji i Tolerancji dla osób opuszczających placówki penitencjarne"). Pod tą skomplikowaną nazwą kryje się prosta idea: pokazać skazanym, że mogą być dobrymi ludźmi, którzy niosą pomoc chorym pozbawionym już wszelkiej nadziei na uzdrowienie. Program zainicjowała ogólnopolska Fundacja Hospicyjna, która wywodzi się z gdańskiego Hospicjum im. ks. Eugeniusza Dutkiewicza SAC. W Warszawie realizuje go prowadzone przez Caritas hospicjum Res Sacra Miser przy Krakowskim Przedmieściu, we współpracy z Aresztem Śledczym Warszawa-Służewiec. Tu są wolontariuszami - Przygotowanie do udziału w programie trwało ok. dwóch miesięcy. Nasz pracownik brał udział w szkoleniach, w areszcie wytypowano osoby, które miały do nas przyjechać i one również były szkolone. Musieliśmy przełamać pewne bariery, również w sobie, ale efekt jest wspaniały - ocenia Barbara Kołakowska, kierownik zakładu opiekuńczo-leczniczego, którego częścią jest hospicjum. - Panowie bardzo się starają. Na razie umowa mówi o pracach porządkowych, ale nie wykluczamy, że zostanie przedłużona na innych warunkach i osoby, które do nas trafiły, będą pracować na oddziale, z chorymi. Zresztą panowie już mieli z nimi kontakt, pomagali przy transporcie, stykali się z pacjentami, prowadząc prace porządkowe - dodaje pani kierownik. Marcin i Tomek w niczym nie wyróżniają się spośród innych osób pracujących w hospicjum. W koszulkach z napisem "wolontariusz", lub roboczych ubraniach, nie wyglądają na więźniów. Jak podkreślają pracownicy hospicjum, jedyne, czym zwracają na siebie uwagę dwaj młodzi wolontariusze, to zapał do pracy: robota po prostu pali im się w rękach. Tam się nic nie dzieje - Nie wiemy, za co zostali skazani, ani ile kary pozostało im jeszcze do odbycia. Nie wolno nam jednak zapomnieć, że są to osoby skazane. Odpowiadamy za nie, musimy zawsze wiedzieć, gdzie są i co robią, nie możemy udostępniać im telefonów, ani dawać rzeczy, które mogłyby wynieść, nawet artykułów spożywczych. Nie mogą nic zabrać ani przynieść, nie wolno im opuścić terenu zakładu - wylicza Barbara Kołakowska. Mimo tych obostrzeń Marcin i Tomek cieszą się z udziału w programie. - Możemy komuś pomóc, a jednocześnie mamy więcej luzu - nie ukrywa Marcin. Obaj są też zdecydowani na zmianę profilu pracy - chcieliby pracować bezpośrednio z chorymi. - Każdy powinien takiej pracy spróbować, bo różnie bywa w życiu. Ja na przykład mam matkę chorą na nowotwór i myślę, że to, czego tutaj się nauczę, przyda mi się w opiece nad nią - dodaje Marcin. Obaj podkreślają, że praca w hospicjum jest dla nich ważnym doświadczeniem. Kolegom z aresztu przekazują obraz świata, którego wcześniej nie znali. - Tam się nic nie dzieje. Jak się tam siedzi, człowiek pozna już wszystkie opowieści, całe życie i chłonie każdą nową wiadomość - opowiada Tomek. - Samo słowo hospicjum kojarzy się z miejscem, gdzie ludzie umierają, gdzie jest ciężko, z pracą, która może być psychicznie nie do wytrzymania. My już wiemy, że to wygląda inaczej - kończy Marcin. Może w ślad za służewieckim aresztem pójdą inne warszawskie placówki penitencjarne? Przemysław Bogusz, redakcja.warszawa@echomiasta.pl