Życie Kamila Michalczyka ze Starego Pilczyna kiedyś różniło się od życia jego rówieśników. Teraz wszystko wróciło do normy, a o chorobie przypominają mu tylko wizyty u lekarzy. Nawet niektórzy jego koledzy nie wiedzą, co przeszedł. Choroby po nim nie widać. Wręcz przeciwnie - Kamil tryska zdrowiem i radością. Jego największą pasją jest piłka nożna. Po przeszczepie wrócił do gry. Poszedł po usprawiedliwienie, wyszedł z diagnozą Dwa lata temu, w 2006 roku, Kamil wraz kilkoma kolegami poszedł na wagary. Chłopcy wymyślili sobie, że jednak jakieś usprawiedliwienie trzeba by przynieść, ale skoro rodzice nie wypiszą, to może pomoże... lekarz. Poszli więc do ośrodka zdrowia. Kamil od kilku tygodni rzeczywiście źle się czuł - był osłabiony, ciągle chciało mu się spać. Lekarz zlecił więc przeprowadzenie badań krwi. Po kilku dniach do jego domu zadzwonili z przychodni - wyniki były alarmujące. Kamil trafił najpierw do szpitala w Garwolinie, a po kilku dniach do Warszawy. Tam postawiono diagnozę - zespół mielodysplastyczny, czyli stan przedbiałaczkowy. Konieczny był szybki przeszczep szpiku kostnego, inaczej choroba Kamila przerodziłaby się w ostrą białaczkę. Dawca znalazł się po 3 miesiącach w Niemczech. Kamil wie o nim tylko tyle, że miał 168 cm wzrostu i ważył 68 kilo. Przed operacją Kamil musiał wyleczyć się ze wszystkich innych chorób, w tym również wyleczyć zęby (to właśnie stan zapalny w zębie przyczynił się do śmierci Agaty Mróz). Po 3 godziny siedział na fotelu dentystycznym. Tymczasem w domu zaczął się remont. Lekarze zastrzegli bowiem, że Kamil po przeszczepie musi wrócić do sterylnego pokoju i mieć łazienkę tylko na swoje potrzeby. Rodzice przebudowywali więc dom. Jak zwykle nie zawiedli ludzie dobrej woli. - I za to wszystkim tym osobom bardzo dziękuję - mówi dzisiaj Kamil. - Zarówno tym, którzy mnie znali, jak i tym, którzy pomagali, chociaż tak naprawdę wiedzieli o mnie niewiele. Kamil, masz już przeszczep Dwa tygodnie przed przeszczepem Kamil był już we wrocławskim szpitalu. Tam zaczął przyjmować bardzo silną chemioterapię. Zaczęły mu też wypadać włosy. - Wszystko mnie bolało - wspomina Kamil. - Najgorszy był ból gardła - tak silny, że nie mogłem przełykać. Kamil znajdował się w sterylnym pokoju. Nigdzie nie mógł wychodzić. Miał: internet, telewizor i piłkę... Gdy nie mógł stać, żeby ją kopać, to starał się chociaż podrzucać ją na łóżku. Cały czas przebywała z nim mama. Ona go myła, podnosiła, karmiła, rozmawiała, pocieszała. - Cudowna kobieta - Kamil mówi o swojej mamie z zachwytem. To mama rozmawiała przez telefon z kolegami Kamila, którzy dzwonili, by podtrzymać go na duchu. On sam nie mógł mówić przez to potwornie bolące gardło. Pisał na kartkach. Którejś nocy, o godz. 23. mama dowiedziała się, że w szpitalu jest już szpik dla Kamila. Pielęgniarka przyszła i podłączyła kroplówkę - coś, co wyglądało po prostu jak krew. - Kamil, już masz przeszczep - szeptała mama. Zabieg trwał trzy godziny. Kamil spał. Kolejne kilka miesięcy chłopak spędził w szpitalu. Do zdrowia dochodził jednak w ekspresowym tempie. Inni musieli pozostawać w sterylnej sali nawet miesiąc czy dwa. On mógł ją opuścić już po dwóch tygodniach. Lekarze sami nie wierzyli, że działo się to tak szybko. Jednak przez siedem miesięcy po przeszczepie musiał nadal przyjmować leki. Było to nawet 25 tabletek dziennie. Kamil wrócił do domu tuż przed Bożym Narodzeniem. Czekał na niego sterylny pokój. Tylko łóżko, biurko i szafa. Żadnych dywanów, firanek, niczego, na czym mogłyby się gromadzić bakterie czy osadzać kurz. Wszyscy, którzy przychodzili go odwiedzać, musieli wkładać specjalne okrycie, na twarz maski, wcześniej dokładnie myć ręce. Dla nastolatków nie była to jednak uciążliwość, tylko powód do żartów. Łatwiej wierzyć, jak inni wierzą Odwiedzali go przede wszystkim koledzy. Kamil od dawna grał w drużynie UKS Mazowsze Miętne. Wtedy, gdy były potrzebne pieniądze na ten oddzielny pokój, w zbiórkę bardzo zaangażowali się koledzy z drużyny. Jego trener, Janusz Kowalski, do tej pory przechowuje puszki, do których zbierano pieniądze Chłopcy nie zapomnieli o nim, gdy był w szpitalu - gdy kupowali stroje dla drużyny, obowiązkowo kupili również komplet dla Kamila - z jego imieniem i nazwiskiem. Z kolei tata Kamila przychodził na mecze drużyny syna, by potem telefonicznie zdawać relacje z poczynań chłopaków. Całą trzecią klasę gimnazjum Kamil spędził w domu. Miał indywidualny tok nauczania. Potem, gdy lekarze już pozwolili, poszedł do garwolińskiego liceum. O jego chorobie w nowej szkole nie wiedział nikt - włosy odrosły, a Kamil jest tak uśmiechniętym, pogodnym i łatwo nawiązującym kontakty chłopakiem, że w ogóle nie wyczuwa się u niego tego, przez co kiedyś przeszedł. - Oczywiście w czasie, gdy chorowałem, zadawałem sobie pytania, po co mi ta choroba i dlaczego zapadłem na nią właśnie ja - mówi Kamil. - Może jednak tak musiało być. Podczas choroby dużo się modliłem. Sądzę, że to również pomogło. Tak samo, jak wsparcie ze strony wszystkich: rodziny, kolegów, znajomych. Łatwiej samemu uwierzyć, że wszystko będzie dobrze, jak wszyscy inni w to również wierzą. Kamil o chorobie nie zapomni do końca życia. Teraz nie ma po niej śladu. Jeżeli do pięciu lat po przeszczepie nic się nie będzie działo, to najprawdopodobniej nie będzie jej nawrotu. - Jest już coraz bliżej - cieszy się 18-latek. Dla niego najważniejsze są teraz: szkoła, matura, studia. I oczywiście gra w piłkę. Miał półtoraroczną przerwę w grze, ale wrócił do swojej drużyny. Bez piłki nie wyobraża sobie życia. Justyna Janusz