To 40-50-latkowie, którzy zostawili w Polsce dorobek życia, by na Wyspach zacząć wszystko od zera - pisze gazeta "Metro". Marian Czabajski, 46 l. Mówi: "W Polsce byłem fotografem i operatorem telewizyjnym. Jednym z moich ostatnich zajęć była praca dla 4. edycji "Idola". Później nie było już żadnych ofert. Mam troje dzieci, więc z fotografii trudno byłoby je utrzymać. Sytuacja z dnia na dzień stawała się beznadziejna. W tym czasie ludziom po czterdziestce nikt w Polsce nie miał niczego do zaoferowania. Decyzja o wyjeździe przyszła nagle. Wyjechałem w 2006 r. i zatrudniłem się w firmie ogrodniczej prowadzonej przez rodowitego Szkota. Buduję drewniane ogrodzenia i pomagam w pracach ogrodowych. Zajęcie nie ma więc nic wspólnego z tym, co robiłem w kraju, ale płacą mi tak dobrze, że nie tylko spokojnie żyję sobie w Edynburgu, ale pomagam też rodzinie, która została w Lesznie. Na dniach dostanę mieszkanie komunalne, a w dodatku niedawno kupiłem sobie canona. Znów mogę fotografować i już niedługo chcę się zająć tylko tym. Dzieciom, które zostały z żoną, postawiłem warunek - matury muszą zdać w Polsce. Później ściągnę wszystkich tutaj. Nie myślę już o powrocie do Polski" - stwierdza Czabajski. Z danych brytyjskiego ministerstwa spraw wewnętrznych wynika, że spośród 700 tysięcy Polaków, którzy wyemigrowali do Zjednoczonego Królestwa, aż 85 proc. stanowią ludzie młodzi. Ale pozostałe 15 proc. to osoby mające więcej niż 45 lat. Mało o nich wiemy. Co sprawiło, że postanowili zacząć od zera w obcym kraju? - Wielu z nich nagle straciło pracę. Zostali na lodzie, bo jeszcze kilka lat temu znalezienie nowej posady w tym wieku graniczyło z cudem - odpowiada socjolog Aleksandra Łojek- Magdziarz. - Wejście Polski do Unii i otwarcie przez Wielką Brytanię i Irlandię rynków pracy dało im szansę - dodaje. Nie było im łatwo. - Wielu z nich nie miało żadnego wykształcenia. To ich oglądaliśmy, gdy koczowali miesiącami na londyńskich dworcach, czekając na pracę. Zdecydowana większość z nich już dawno wróciła do Polski - mówi socjolog Michał Garapich, który na Uniwersytecie Surrey zajmuje się najnowszą polską emigracją. Ale była też druga grupa. To emigranci z przynajmniej średnim wykształceniem i sporym doświadczeniem zawodowym. Często z powodu nieznajomości języka zaczynali od zajęć poniżej ich kwalifikacji, ale z czasem wyszli na prostą. Byli zdeterminowani, dorobili się, ściągnęli rodziny i ułożyli sobie spokojne życie. Wielu z nich zostanie w Wielkiej Brytanii na zawsze - czytamy w gazecie "Metro".