SA prawomocnie oddalił apelację powódki od wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie, który w 2010 r. oddalił jej pozew. Za zaniechania organów państwa Katarzyna S. żądała od Skarbu Państwa, reprezentowanego przez komendanta stołecznego policji i Prokuraturę Okręgową w Warszawie, 600 tys. zł odszkodowania za spalony dom i 75 tys. zadośćuczynienia. Kobieta może jeszcze złożyć kasację do Sądu Najwyższego, ale musiałaby w niej wykazać, że sądy w jej sprawie naruszyły przepisy. Znęcał się, okradał i groził, a policja... Powódka wielokrotnie składała do policji i prokuratury zawiadomienia o przestępstwach byłego męża. Zarzucała mu, że znęca się nad nią i dziećmi, okrada ją oraz grozi podpaleniem domu pod Warszawą, w którym razem mieszkali. Niektóre wnioski wycofywała z uwagi na szantaż męża. Powódka i jej córki były przesłuchiwane, ale nie dawano wiary ich zeznaniom, a postępowania umarzano. W 2005 r. do sądu trafił akt oskarżenia przeciw mężowi powódki za przywłaszczenie i znęcanie się nad żoną. W marcu 2006 r. sąd dopuścił dowód z opinii psychiatrów, którzy zalecili skierowanie oskarżonego na obserwację psychiatryczną. W kwietniu 2006 r. sąd wydał postanowienie o przeprowadzeniu takiego badania, ale dopiero 8 maja 2006 r. z sądu wysłano pismo do Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie w sprawie obserwacji. Podpalił dom, w którym mieszkał 4 maja 2006 r. mąż powódki podpalił dom, w którym z nią mieszkał. Budynek został prawie całkowicie zniszczony, a powódka utraciła pozostały jej jeszcze (po zabraniu przez męża oszczędności) majątek. Jak wynikało z listu mężczyzny, pożar był formą samobójstwa. Dwa miesiące przedtem powódka ponownie szukała pomocy u organów ścigania. Mimo to na 8 dni przed pożarem umorzono policyjne dochodzenie; uzasadniono to brakiem "obiektywnych świadków, którzy mogliby potwierdzić zeznania powódki". Zaniechania były, ale winnych nie ma W wyroku I instancji uznano, że powódka nie wykazała, aby między działaniami organów ścigania a poniesioną przez nią szkodą istniał "adekwatny związek przyczynowy". Sędzia Katarzyna Bojańczyk powiedziała, że policja istotnie dopuściła się zaniechań, bo w żadnej sprawie o przemoc rodzinną nie ma postronnych świadków, a policja nie przeprowadziła wywiadu środowiskowego ani nie odwiedziła tej rodziny. Powództwo jednak oddalono, bo - zdaniem sądu - policji nie można stawiać zarzutu, że gdyby dochodzenie prowadziła zgodnie z procedurą, to mąż nie podpaliłby domu, w którym sam przecież mieszkał. Sąd: "Jest być może luka" Sędzia podkreśliła, że w polskiej procedurze karnej "jest być może luka" niepozwalająca stosować środków zapobiegawczych (czyli np. aresztu) prewencyjnie, by chronić kogoś przed ewentualnym przestępstwem. Zdaniem sądu nie można zatem zarzucać organom ścigania, że nie ochroniły mienia powódki, bo nie dysponowały takimi środkami. Sąd uznał, że brak jest podstaw, by uznać, że policja mogła przyjąć, że groźby męża będą spełnione. Pełnomocnik powódki złożył apelację do SA. Jak podała Helsińska Fundacja Praw Człowieka, która monitorowała sprawę, w czwartek SA oddalił ją, kwestionując m.in. tezę kobiety, by to były mąż był sprawcą podpalenia. Nie żył, gdy wybuchł pożar? Zdaniem SA przeczy temu opinia lekarza, który uznał, że mężczyzna nie żył już, kiedy wybuchł pożar. SA zwrócił też uwagę na opinie psychiatryczne, które wskazywały, że nie stanowił on zagrożenia dla porządku publicznego. Zdaniem SA świadczy to, że policja podjęła "adekwatne działania". Zdaniem HFPC sprawa jest przykładem opieszale i nierzetelnie prowadzonego postępowania karnego przeciw mężowi powódki. - Gdyby organy ścigania wywiązały się ze swych zadań, nie doszłoby do tragedii, której doświadczyła powódka - uznała Fundacja. Według niej prawidłowe działanie policji i prokuratury czy chociażby niezwłoczne umieszczenie byłego męża powódki na obserwacji w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym powinno było uniemożliwić mu podpalenie budynku.