Anglojęzyczny użytkownik Instagrama poskarżył się w tym medium społecznościowym na sytuację, jaka spotkała go na warszawskim Lotnisku Chopina. Jak opisał, jego 4-letni syn chciał zabrać do samolotu pistolet na wodę w kształcie dinozaura. Okazało się to niemożliwe. "Dinozaury są zbyt niebezpieczne, by zabrać je na pokład. Gratulacje dla Lotniska Chopina. Pozdrawia czterolatek płaczący o szóstej rano" - napisał, zamieszczając przy tym zdjęcie zabawki. Pistolet na wodę zakazany w samolocie. "Dla wspólnego bezpieczeństwa" Do wpisu, który wywołał oburzenie u części internautów, przedstawiciele portu zareagowali w swoim wpisie. Jak przypomnieli, "zasady są jasne" i do samolotu nie można zabrać niczego, co podobne jest do broni. "O ile podczas kontroli dokładnie sprawdzimy, co to jest, o tyle na wysokości 10 kilometrów nikt nie będzie analizować, czy to zabawka, czy prawdziwa broń stylizowana na zabawkę" - dodali. Jak też podkreślili, "przepisy są dla wspólnego bezpieczeństwa", sugerując, iż nie chcieli sprawić dziecku przykrości, a jedynie upewnić się, że pod przykrywką dinozaura nie kryje się niebezpieczny przedmiot. Nawet żart wywołuje reakcję służb. Na lotniskach reguły są surowe O tym, jak dbający o bezpieczeństwo na lotniskach są wrażliwi na wszelkie potencjalne zagrożenie, przekonał się nieodpowiedzialny 69-latek, który w kwietniu chciał lecieć z krakowskiego portu Balice. Podczas kontroli "zażartował", że w bagażu ma materiały wybuchowe. Służbom nie było jednak do śmiechu. Na lotnisku zorganizowano strefę ochronną, użyto specjalistycznego sprzętu, a nawet wyszkolonego psa. Bagaż 69-latka prześwietlono i wtedy wyszło na jaw, że kłamał. Mężczyzna został zatrzymany. Za wszczęcie fałszywego alarmu grozi od sześciu miesięcy do ośmiu lat więzienia.