Plasujemy się na drugim miejscu w Europie, tuż za Włochami. - Przychodzą tu ludzie, którzy chcą uregulować swój status wobec nauki Kościoła i Boga. Czują potrzebę sumienia, powiedział gazecie ks. prałat Stefan Kośnik, oficjał Sądu Metropolitalnego w Warszawie. Dodał, że większość pozwów, które wpływają do sądów kościelnych, kończy się wyrokiem stwierdzającym nieważność związku małżeńskiego. - Każdą sprawę rozpatruje trzech sędziów. Przesłuchuje się pod przysięgą strony i świadków. Wypowiadają się eksperci, psycholog lub psychiatra zatwierdzani przez Kościół. Nad procesem czuwa obrońca węzła małżeńskiego. Po wyroku sprawa trafia do drugiej instancji, gdzie również trzech sędziów wydaje orzeczenia. I jeśli wyroki obu instancji są zgodne, wówczas podlegają wykonaniu, mówi ks. Kośnik. Sporo teologów ma jednak wątpliwości, czy sądy nie za łatwo orzekają, że małżeństwo było nieważnie zawarte, opierając się na kanonie 1095. To właśnie ten kanon, nazywany przez niektórych furtką, mówi o niezdolności do podjęcia obowiązków małżeńskich z powodów psychicznych. Po kilkunastu latach praktyki w Sądzie Metropolitalnym w Gnieźnie ks. dr Aleksander Sobczak zapewnia, że niewiele spraw jest w stanie go zaskoczyć. Nadal jednak bulwersuje go tempo, w jakim rozpadają się niektóre małżeństwa. - O godzinie 15 odbył się ślub w kościele, o godzinie 16.30 pannę młodą przyłapano in flagranti ze świadkiem, wspomina ks. Sobczak. - Stwierdzenie nieważności ślubu nie było skomplikowane. Wystąpił tu przypadek tak zwanej symulacji zgody małżeńskiej. Kobieta wyszła za mąż z powodów materialnych i nie miała zamiaru dotrzymywać przysięgi. - Rozwód cywilny to pół godziny i po strachu. Proces kościelny to zupełnie coś innego. Przypomina długą sesję u psychoanalityka, mówi 35-letnia Ewa, właścicielka prywatnej firmy. - Procedura w trybunale jest raczej nieprzyjemna. W kaloszach do alkowy. Trudno inaczej nazwać przesłuchanie, jakiemu zostałam poddana. Sferę intymną zbadano szczegółowo. Może i ginekolog powstrzymałby się przed drążeniem pewnych kwestii. A forma pytań była brutalnie obcesowa. Sentencja wyroku sądu kościelnego, przesądzająca o nieważności od początku związku małżeńskiego, wywołuje u wielu zakłopotanie. Przez lata wierzą, że "małżeństwo zawarte dopełnione nie może być rozwiązane żadną ludzką władzą i z żadnej przyczyny, oprócz śmierci". Potem muszą intelektualnie i emocjonalnie zmierzyć się z tym, że wprawdzie małżeństwa nie można rozwiązać, ale można uznać, że właściwie go nie było, pisze "Rzeczpospolita".