Obszar ograniczonego użytkowania na tym terenie został ustanowiony rozporządzeniem wojewody warszawskiego Jacka Sasina w 2007 roku. Wojewoda informował wówczas, że dzięki podpisanemu rozporządzeniu właściciele i samoistni posiadacze nieruchomości położonych w tzw. strefie M (czyli obszarze ograniczeń zabudowy mieszkaniowej) w ciągu dwóch lat od jego wejścia w życie będą mogli domagać się od Polskich Portów Lotniczych odszkodowań za hałas powodowany przez przelatujące samoloty lub żądać od przedsiębiorstwa wykupienia ich nieruchomości. Wówczas kobieta zwróciła się do Portów Lotniczych o odszkodowanie za spadek wartości domu. - Został on wybudowany w latach 60., gdy w pobliżu nie było pasa startowego. Teraz jest on w odległości 300-400 m od budynku - powiedziała skarżąca Barbara Szulc. Zwróciła uwagę na hałas w pobliżu lotniska; powiedziała, że zgodnie z rozporządzeniem wojewody w okolicy lotniska ma być zahamowany rozwój budownictwa. Podkreśliła, że miała trudności ze sprzedażą domu. W końcu - jak powiedziała - sprzedała go w roku ubiegłym za 500 tys. zł. Skierowała też sprawę do sądu. We wtorek sąd podkreślił, że nie doszło do obniżenia wartości nieruchomości. Kobieta powołując się na opinię biegłego powiedziała, że wzrost cen mieszkań w okolicach Okęcia był niższy o 15,7 proc. w stosunku do innych obszarów Warszawy, np. do Wawra. Sąd nie podzielił tej opinii. Uzasadniając oddalenie pozwu zaznaczył, że ceny tych nieruchomości rosły w takim samym stopniu, jak nieruchomości podłożonych w innych częściach Warszawy. Przytaczając opinię biegłego podkreślił, że "zachowania rynku są irracjonalne i niewytłumaczalne". Zdaniem sądu nie można w tym przypadku mówić o szkodzie. Sąd orzekł, że "brak jest szkody i brak możliwości zasądzenia odszkodowania". W ocenie sądu nie ma związku przyczynowo-skutkowego między ustanowieniem obszaru ograniczonego użytkowania wokół Okęcia a ceną nieruchomości. Barbara Szulc zapowiedziała, że będzie się odwoływać. Podobnych spraw jest w sądach kilkadziesiąt.