Minister Religa po spotkaniu z protestującymi zapowiedział, że na początek pensje mają wzrosnąć o 30 proc., ale w ciągu najbliższych trzech lat ma nastąpić wzrost nakładów na służbę zdrowia do 5 proc. PKB. - Traktuję to jak historyczny moment - powiedział Religa. Poinformował także, że system ubezpieczeniowy pozostanie i nie będzie przejścia na system budżetowy. Ministra zagłuszał tłum protestujących, którzy skandowali "strajk, strajk" i "popieramy, popieramy". Jak powiedział wiceprzewodniczący Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie Andrzej Włodarczyk, minister Religa zadeklarował na spotkaniu w Kancelarii Premiera, że w zaistniałej sytuacji nie ustąpi z zajmowanego stanowiska szefa resortu, a premier zapowiedział, że nie podpisze dymisji ministra. Po wystąpieniach protestujący zaczęli się rozchodzić. Także wiceminister zdrowia Bolesław Piecha powiedział, że jeszcze w tym tygodniu trafi pod obrady Komitetu Rady Ministrów projekt gwarantujący w przyszłym roku wzrost nakładów na służbę zdrowia o ponad 4 mld zł. Jak powiedział, obecnie jest przygotowywana ustawa, która ma gwarantować wzrost płac pracowników fachowych o 30 proc. w przyszłym roku i jest szansa, że dzięki niej część postulatów protestujących zostanie zrealizowana. Wiceminister zaznaczył też, że aby wyraźnie poprawić sytuację, konieczna jest zmiana systemu opieki zdrowotnej. Piecha powiedział, że projekt odpowiedniej ustawy może trafić do Sejmu jeszcze w tym roku, a obecnie trwa praca nad ustaleniem "koszyka" usług zdrowotnych. ZOBACZ ZDJĘCIA Z PROTESTU LEKARZY I PIELĘGNIAREK O godność Minister Religa nie uspokoił jednak protestujących. - Usłyszeliśmy od premiera to, żeby protestować. Będziemy dążyć do strajku generalnego. Tak dalej się nie da. To jest upodlenie pracowników ochrony zdrowia. Co więcej, nawet próba skłócenia lekarzy z pielęgniarkami - mówił po zakończonych rozmowach w Kancelarii Premiera jeden z protestujących. W rozmowie z reporterem RMF FM protestujący przyznali, że mają dość deklaracji, oczekują konkretnych działań: Lekarze, pielęgniarki i inni pracownicy ochrony zdrowia z całego kraju domagają się natychmiastowego podniesienia pensji oraz istotnego zwiększenia publicznych nakładów na opiekę zdrowotną. "Chcemy pracować, nie emigrować", "Rząd do roboty za tysiąc złotych" - skandowali przed Sejmem. Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Konstanty Radziwiłł powiedział, rozpoczynając protest, że lekarze i pielęgniarki walczą o swoją godność. Pracownicy służby zdrowia podkreślają, że od lat rządzący obiecują poprawę ich sytuacji i na obietnicach się kończy. Przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych (OZZPiP) Dorota Gardias powiedziała, że pielęgniarki nie godzą się już na dalszą degradację tego zawodu. - Nie będziemy patrzeć spokojnie, jak nasze koleżanki są zmuszane do pracy za granicą. Uczymy się, by służyć polskiemu pacjentowi - podkreśliła. Przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy (OZZL) Krzysztof Bukiel zaznaczył, że pracownicy służby zdrowia nie chcą walczyć z rządem, ale z patologiami w Polsce. Pretensje do rządu - Mamy pretensje do rządu. Sądy prawomocnymi wyrokami odebrały nam podwyżki z tytułu ustawy 203 w obiecywanej wysokości. Ja dostałam 50 zł - mówiła dziennikarzom pielęgniarka z 27-letnim stażem z Lubelskiego. Dodała, że wierzy w podwyżki obiecywane przez rząd, ponieważ służba zdrowia dopilnuje, by tym razem zostały one wypłacone. - Jak trzeba będzie, odejdziemy od łóżek - podkreśliła. - Przed wyborami mówili, że znajdą się dla nas pieniądze. Minęło kilkanaście miesięcy od tego czasu i nic - denerwowała się inna pielęgniarka z Zachodniopomorskiego. Podkreśliła, że po 25 latach pracy w zawodzie zarabia 955 zł na rękę. Lekarze żądają wzrostu płac, a rząd oferuje tylko deklaracje. Wyraźnie oświadczył to wiceminister zdrowia Bolesław Piecha w porannym Kontrwywiadzie Kamila Durczoka w RMF. Piecha stwierdził, że wysokość podwyżek, których żądają lekarze jest nierealna. - Nie sądzę, żeby rząd mógł się zdecydować na taki skok nie demolując budżetu - powiedział. Przyjechali z całej Polski Do Warszawy przyjechali pracownicy służby zdrowia z niemal wszystkich województw, m.in. z pomorskiego, zachodniopomorskiego, podkarpackiego, lubelskiego, opolskiego i mazowieckiego. W sumie jest ich około 7-8 tysięcy. Z samych Katowic do stolicy przyjechało kilka autokarów. Wyjazd lekarzy nie spowodował jednak, że nagle w śląskich szpitalach zabrakło opieki. Nie wszyscy mogli pojechać. Każdy z uczestników manifestacji musiał mieć dziś zagwarantowany urlop albo zastępstwo. Demonstrujący ubrani są w lekarskie i pielęgniarskie stroje, aby być widocznymi; mają transparenty i hasła, żeby w stolicy poznano ich postulaty. Szykują niespodzianki, ale szczegółów nie chcieli zdradzić. Z Podlasia przyjechało do stolicy ponad 350 osób - lekarzy i pielęgniarek. A podlascy związkowcy ze służby zdrowia przygotowali dla tamtejszych parlamentarzystów - wczasy - a raczej obóz przetrwania w szpitalu psychiatrycznym w Choroszczy, aby posłowie na własnej skórze mogli docenić "wysoki standard" opieki zdrowotnej w naszym kraju. Z Eugeniuszem Muszycem przewodniczącym Podlaskiej Federacji Pracowników Ochrony Zdrowia rozmawiał reporter RMF Piotr Sadziński. Posłuchaj: