Raz miało to sens, innym razem były to majaczenia chorego człowieka. Gdyby jednak Robert Kęder w porę nie znalazł 25-letniego Kamila, teraz moglibyśmy tylko napisać o jego śmierci... Kamil przyjechał ze Śląska do jednego z ośrodków w Wildze. Przez jakiś czas był spokojny, potem jego zachowanie zaczęło być dziwne. Coś mu się wydawało, robił rzeczy, których normalnie się nie robi. W końcu kierownik ośrodka poprosił go na rozmowę. Wtedy Kamil przyznał, że jest chory i się leczy. W ośrodku nie było jednak dla niego miejsca. Poproszono go o opuszczenie placówki. Znalazł się plecak, chłopaka nie było Chłopak podobno zapewniał, że wraca do domu. Z ośrodka wyszedł w sobotę, 4 sierpnia. Cztery dni później jego matka na śląskim komisariacie zgłosiła, że od kilku dni nie ma kontaktu z synem. Garwolińscy policjanci zostali poproszeni o sprawdzenie, czy przebywa on w ośrodku. Okazało się, że tam go nie ma. W dodatku jedna z mieszkanek Wilgi przyniosła na miejscowy posterunek plecak Kamila. W nim było wszystko: rzeczy chłopaka, pieniądze i lekarstwa. - Wtedy wiedzieliśmy, że nie jest dobrze - przyznaje Marek Świszcz, komendant powiatowy policji w Garwolinie. Młody człowiek najwyraźniej potrzebował pomocy. Poszukiwania rozkręciły się wtedy na dobre. Brało w nich udział kilkudziesięciu strażaków i policjantów. Wilga o tej porze roku to miejscowość, w której jest dużo turystów. We wszystkich ośrodkach policjanci pytali, czy ktoś nie widział chłopaka. Ludzie przyznawali, że widzieli: na ulicy lub nad kąpieliskiem Morskie Oko. Potem jednak przepadł jak kamień w wodę. A wokół Wilgi płynie Wisła, jest mnóstwo lasów... Trzeba nam więcej takich bohaterów! Tymczasem w piątek, 10 sierpnia, pan Robert Kęder udał się na ryby. Wybrał łowisko w starorzeczu Wisły, jednym z najdzikszych odcinków rzeki. Bardzo trudno się tam dostać. Można dopłynąć i przedzierać się przez krzaki albo kilka kilometrów iść ścieżkami, którymi chodzą tylko zwierzęta. Do tego miejsca trafia bardzo mało ludzi, bo droga jest tylko dla wytrwałych. W pewnym momencie pan Robert zobaczył chłopaka. - Ktoś stał w krzakach na wpół pochylony, głowa i ręce luźno mu zwisały - mówi pan Robert. - Nawet nie sprawiał wrażenia, że to człowiek, po prostu wtapiał się w dziką naturę. Sam byłem przerażony tym widokiem. Zapytałem go: kolego, co ty tutaj robisz? - Stoję - odpowiedział mi. Potem wędkarz zaczął z nim rozmawiać, ale Kamil rzucał przekleństwami, tak jakby chciał się go pozbyć. Ten się wycofał. Całą noc myślał o tym, co widział. - Nie wiedziałem, czy zgłosić to policji - mówi R. Kęder. - To, co zobaczyłem, było dziwne, ale pomyślałem, że przecież każdy tam może pójść i stać. To miejsce absolutnie odludne i mógł tam pójść odpoczywać. W końcu jednak zadzwoniłem na policję. W trakcie rozmowy z dyżurnym okazało się, że człowiek nad rzeką to prawdopodobnie chłopak, którego policja szuka od kilku dni. Od razu policjanci z panem Robertem poszli we wskazane miejsce. Znaleźli chłopaka kilkadziesiąt metrów dalej. Leżał i pił wodę z Wisły. Nie mógł już chodzić. Był boso, jedynie w spodniach, plecy miał spalone przez słońce. Był skrajnie wycieńczony. - Pan Robert uratował Kamilowi życie - jasno stwierdza komendant M. Świszcz. - Kolejnej nocy w takiej głuszy ten chłopak by po prostu nie przeżył. On potrzebował natychmiastowej pomocy lekarskiej. Został znaleziony w ostatniej chwili. Sam R. Kęder uważa, że nie zrobił niczego niezwykłego. - To nie ja uratowałem tego chłopaka, tylko mój dawca - mówi R. Kęder. - Siedem lat temu miałem przeszczepioną wątrobę. Gdyby nie osoba, od której pobrano organy, ja też bym już dawno nie żył. Widocznie stworzył się łańcuszek ludzi dobrej woli. Dzięki operacji mam dwoje cudownych dzieci. Ona pozwoliła mi na nowo smakować życie. R. Kęder mówi jednocześnie o tym, że podziwia postawę policjantów. - Oni są tutaj prawdziwymi bohaterami - mówi R. Kęder. - Widziałem, jak się poświęcali, by odnaleźć tego człowieka. I nieważne dla nich było, że pracują po godzinach i muszą rezygnować z rodzinnego życia. Komendant M. Świszcz dodaje: - Kamień spadł nam z serca, gdy Kamil się odnalazł. I jestem bardzo wdzięczny panu Robertowi za to, co zrobił. Potrzeba nam więcej ludzi tak wyczulonych na czyjąś krzywdę. Komendant osobiście podziękował R. Kęderowi za uratowanie Kamila. Imię chłopaka zostało zmienione. Justyna Janusz