Wtedy kanar nie ukarze nas za łączenie biletów. Jeśli skasujemy bilet jednorazowy bez wysiadania, narażamy się na mandat. Jadąc autobusem 709 nawet nie podejrzewałem, że łamię prawo. Spieszę z wyjaśnieniem. Posiadam Warszawską Kartę Miejską, na którą zazwyczaj ładuję bilet 30-dniowy miejski. Koszt 66 zł. Linią 709, która swego czasu została uznana za najbardziej smrodliwą linię autobusową w Warszawie, jeździłem często, teraz trochę rzadziej. Zawsze jednak jestem zmuszony do korzystania z niej, gdy chcę odwiedzić mamę mieszkającą w Piasecznie. Piaseczno jest już w strefie podmiejskiej, a zatem mój bilet nie obowiązuje po przekroczeniu granicy strefy. Zwykle jednak sobie z tym radziłem. Jechałem autobusem do stacji "Mysiadło" (granicy strefy) i jak tylko autobus znajdował się na tym przystanku, kasowałem bilet jednorazowy za 2,40 zł. Wydawało mi się, że jestem uczciwy. Płacę przecież za przejazd. Tymczasem pewien "kanar" uzmysłowił mi, że jestem oszustem naciągającym Zarząd Transportu Miejskiego i wlepił mi mandat. Otóż... Jeżeli chcę jechać do Piaseczna, to powinienem skasować bilet zaraz po wejściu do autobusu, a nie, jak do tej pory, na stacji "Mysiadło". Poza tym nie mogę łączyć biletu miejskiego z jednorazowym biletem, a zatem muszę kupić dwa bilety po 2,40 zł. Na ten nonsens jest jednak sposób. Wystarczy, że tak jak do tej pory przejadę z biletem miejskim do granicy strefy. Tam wysiądę i poczekam na następny autobus. Dopiero w kolejnym mogę skasować bilet tylko na strefę podmiejską. Głupie? Cóż, aby zaoszczędzić czas, można wymyślić coś jeszcze bardziej zakręconego. Wystarczy na granicy strefy wyjść z autobusu i zaraz wsiąść z powrotem. Kasując bilet... oczywiście. Michał Powałka, rzecznik prasowy Zarządu Transportu Miejskiego, nie widzi nic absurdalnego w wysiadaniu i wsiadaniu do tego samego autobusu. Co by się stało, gdyby pasażer skasował jednorazowy nie wysiadając z autobusu, tego rzecznik nie wie. Ale jest pewien, że to niedobrze. Stefan Wroński