Cztery młode, silne osoby w biały dzień zaatakowały dwójkę staruszków, mieszkańców miejscowości Ilinko w gminie Płońsk. Tylko przytomność umysłu i spryt starszej pani być może zapobiegły większej tragedii. Państwo Marianna (86 lat) i Jerzy (92 lata) Felczakowie mieszkają w Ilinku od ponad 60 lat. Ich jedynym źródłem utrzymania są emerytury. Wśród okolicznych mieszkańców cieszą się bardzo dobrą opinią. Łatwy kąsek - To bardzo sympatyczni, starsi ludzie - opowiada ekspedientka z pobliskiego sklepu. - Otwarci i o wielkim sercu. Każdemu chcieliby pomóc, gdyby tylko mogli. Spokojni, bezkonfliktowi. Dlatego kiedy dowiedziałam się, że zostali napadnięci, strasznie mnie to poruszyło. Co można chcieć od takich ludzi? - pyta kobieta. W tym momencie odzywa się mężczyzna stojący w kolejce i przysłuchujący się naszej rozmowie. - Nie wiem, co można chcieć, ale prawdą jest, że w okolicy wszyscy wiedzą, że Felczakowie mieszkają sami, więc są łatwym kąskiem - stwierdza. - Być może to Cyganie, mieszkający koło Daniszewa, chcieli się szybko ,,pożywić". Podjechaliśmy przed dom państwa Felczaków. W oknie natychmiast zobaczyliśmy sylwetkę starszej pani, a w jej oczach lęk. Ciągły strach Po okazaniu legitymacji, przy zamkniętej na klucz furtce, pokazała się pani Marianna. - Przepraszam, że musieliście państwo poczekać, ale od tego zdarzenia cały czas się zamykamy, bo się boimy - tłumaczy kobieta. - To było w piątek (27 lipca - red.) około godziny 14. Siedziałam na schodach przed domem, było ciepło. W pewnym momencie zobaczyłam wchodzącą przez furtkę kobietę, która trzymała w rękach koc - relacjonuje starsza pani. - Zaraz potem zobaczyłam jej kompanów, którzy siedzieli w białym, osobowym, ładnym samochodzie. Ta kobieta była ciemna, ale mówiła czysto po polsku. Widocznie widziała moje zdziwienie na jej widok, gdyż zaczęła tłumaczyć, że da mi koc, płaszcz, sukienkę, w zamian za kartofle, kiszoną kapustę i coś do jedzenia. Powiedziała, że są z Jugosławii i tam wracają, dlatego potrzebne im jedzenie. Jasno wyraziłam swoje zdanie, że nic z tego, gdyż jesteśmy biedni i nic nie mamy, a tych rzeczy nie potrzebuję. Wtedy zapytała, czy nie mogłabym jej dać szklanki wody - kontynuuje kobieta. - Jeszcze niczego, głupia, nie podejrzewałam. Podniosłam się na tych swoich obolałych nogach, weszłam do domu po picie, a ona za mną. Natychmiast pojawiła się też druga kobieta, młoda blondyna. - Też miała koc, tylko trzymała go na plecach jak pelerynę - opowiada dalej pani Marianna. - Natychmiast skierowała się do pokoju, gdzie akurat przebywał mąż, który przemyślał sprawę lepiej ode mnie i chciał sprawdzić, czy jest zamknięte okno, i tam go zaatakowała. Ja słysząc to, wbiegłam, o ile tak to można nazwać, i zaczęłam krzyczeć, aby go zostawiła, bałam się o jego stan zdrowia. Wówczas ta druga chciała zarzucić mi na głowę koc, ale zaczepiła o futrynę i tym sposobem wymknęłam się jej na schody. Zaczęłam głośno krzyczeć i wzywać sąsiadów na pomoc. Zdawałam sobie sprawę, że ich nie ma, bo są w pracy, a ludzie ze sklepu nie usłyszą, bo mój wrzask zagłuszają przejeżdżające samochody, ale robiłam to celowo. Chyba właśnie tego krzyku i ewentualnej odsieczy zlękły się napastniczki, bo zaczęły uciekać. W tych nerwach poleciałam za nimi z laską i chciałam wybić szybę w aucie, ale kierowca szybko odjechał. Wtedy zauważyłam, że siedzieli tam jeszcze jedna kobieta i mężczyzna. Zwróciłam uwagę na numery rejestracyjne i nawet je zapamiętałam, ale potem w nerwach wszystko się ulotniło - stwierdza bardzo zdenerwowana. Mąż pani Marianny, który dotychczas przysłuchiwał się naszej rozmowie, nagle wtrąca: - Jestem bardzo stary, ale na mój rozum ktoś ich na nas nasłał - tłumaczy pan Jerzy. - Wiedzieli, że jesteśmy samotni, nie mamy dzieci, a nasz wychowanek jest nieobecny. Szli na pewniaka. Nie znam ich, ale rzeczywiście zachowywali się jak Cyganie. To, co przeżyliśmy i przeżywamy, jest straszne i nie życzę tego nikomu. Mają ostro działać Po całym zdarzeniu na miejsce wezwano policję. - Muszę przyznać szczerze, że byłam w takim szoku, że dopiero po jakimś czasie o tym pomyślałam - wyznaje pani Marianna. - Skontaktowałam się z siostrzenicą męża mieszkającą w Płońsku i to ona zawiadomiła organa ścigania. Przyjechali około 17, spisali nasze zeznania i zapewnili nam w razie potrzeby natychmiastową pomoc. Mimo to bardzo się boimy, chociaż nasz przybrany syn zapewnił, że zaraz wraca z Anglii. Nie chcemy po 60 latach wyprowadzać się z naszego domu. Z informacji uzyskanych od policji dowiedzieliśmy się, że robione będzie wszystko, aby ustalić sprawców. - Obecnie prowadzimy intensywne postępowanie - wyjaśnia Iwona Pawłowska, rzecznik KPP w Płońsku. MARTA MAIK