Krzysztof Gajewski poinformował o tym dziennikarzy w środę na konferencji prasowej w Radomiu. B. wiceprezydent podkreślił, że na oczyszczenie go z zarzutów musiał czekać siedem lat. - Nie spełniałem ani jednego z warunków, by uznać mnie za tajnego współpracownika SB: nigdy nie napisałem żadnego doniesienia, nigdy nie wziąłem wynagrodzenia, nigdy nie wyraziłem zgody na tajną współpracę - powiedział Gajewski. Jak dodał, ma nadzieję, że wraz z zakończeniem procesu autolustracji skończą się także pomówienia przeciwników politycznych o jego rzekomą współpracę ze służbami bezpieczeństwa PRL. W 2005 r., kiedy Gajewski był wiceprezydentem Radomia i kandydatem Platformy Obywatelskiej w wyborach parlamentarnych, IPN odmówił mu przyznania statusu osoby pokrzywdzonej. Gajewski zaskarżył tę decyzję do sądu i złożył wniosek o wszczęcie wobec niego postępowania lustracyjnego. Według ustaleń lubelskiego sądu SB interesowało się Gajewskim, kiedy jako 19-letni uczeń szkoły pomaturalnej działał w Duszpasterstwie Akademickim i brał udział w pielgrzymkach do Częstochowy. Jak powiedział Gajewski, w trakcie procesu ujawniono m.in., że miał on założone dwie teczki: współpracy i rozpracowywania. - To kuriozalna sytuacja. Te same daty spotkań pojawiają się jako przesłuchania i jednocześnie znajdują się w teczce współpracy. Nikt nie potrafił w czasie procesu wyjaśnić, jak to jest możliwe, że taka historia się wydarzyła - powiedział Gajewski. Rzecznik Sądu Okręgowego w Lublinie Artur Ozimek powiedział, że zakończony w ub. tygodniu proces lustracyjny toczył się z wniosku Krzysztofa Gajewskiego. Dodał, że już w trakcie procesu prokurator pionu śledczego IPN wniósł o uznanie oświadczenia lustracyjnego Gajewskiego za zgodne z prawdą.