W piątek wieczorem na podwórku na warszawskim Mokotowie doszło do bójki dwóch młodych ludzi. W pewnym momencie jeden z nich wyjął nóż i ugodził drugiego w okolicę klatki piersiowej. Napastnik uciekł. Policja rozpoczęła poszukiwania sprawcy. Jego rysopis i kierunek ucieczki podali funkcjonariuszom mieszkańcy jednej z okolicznych kamienic. Napastnik został zatrzymany kilka ulic dalej od miejsca zdarzenia. Jego ubrania były poplamione krwią, miał przy sobie nóż. Ugodzony nożem chłopak został przewieziony do szpitala, gdzie przeszedł operację. Po kilku godzinach zmarł. Wieczorem ulicami Warszawy przeszedł Marsz Milczenia. W pochodzie szła rodzina zabitego chłopaka, a także jego znajomi. Młodzi ludzie nieśli transparent z napisem "Stop przemocy!". W tłumie byli także rodzice kolegów Bartka. Mają oni nadzieję, że marsz coś zmieni. - Myślę, że ktoś się ocknie, ktoś się obudzi - może ta młodzież, może ktoś z dorosłych, może straż miejska, która tylko przyjeżdża i notorycznie ich spisuje - mówiła jedna z uczestniczek marszu. Padały także zarzuty pod adresem miejskich strażników: Gdzie byli wtedy? Gdzie byli w piątek? Marsz był dyskretnie eskortowany przez policję. Jego uczestnicy zachowywali spokój, chociaż - jak widział reporter RMF - kilka osób w trakcie pochodu piło alkohol. Pochód zakończył się w miejscu, w którym w piątek zginął 17-letni chłopak.