Konopka przedstawił w "Króliku po berlińsku" - czarno-białym, trwającym 51 minut dokumencie - metaforyczną, poruszającą, a zarazem pełną humoru opowieść o tysiącach dzikich królików, które przez 28 lat zamieszkiwały obszar zieleni stworzony między dwoma pasami muru berlińskiego. Film jest projektem międzynarodowym. Ze strony polskiej jego produkcję finansowały Telewizja Polska oraz Polski Instytut Sztuki Filmowej, a producenci zagraniczni to Niemcy - telewizje MDR, RBB i ARTE, a także Finlandia, Belgia i Holandia. PAP: Co, Pana zdaniem, przesądziło o sukcesie "Królika..."? Czym ten dokument ujął Amerykańską Akademię Filmową, która we wtorek ogłosiła listę nominacji do Oscarów? Bartek Konopka: Ciężko mi samemu oceniać mój film. Mogę natomiast opowiedzieć, jakie głosy docierały do nas, twórców, z USA, a także z Kanady po pokazach "Królika..." na tamtejszych festiwalach - Hamptons International Film Festival w USA i Hot Docs Canadian International Documentary Festival w Kanadzie. Publiczność w tych krajach bardzo dobrze, żywiołowo odbierała ten dokument. Amerykanie mówili nawet: "To historia opowiedziana po amerykańsku". Widzowie docenili oryginalny pomysł, ciekawą realizację dokumentu - w konwencji filmu przyrodniczego. Jak oceniła publiczność, w sposób lekki, przystępny i z humorem została opowiedziana w "Króliku..." trudna, skomplikowana i tragiczna historia muru berlińskiego, podziału Niemiec. Bardzo cieszę się z takich ocen. Zaznaczę, że "Królik..." to dokument zmontowany według reguł fabularnych - ma swoje punkty zwrotne, dramaturgię, która wciąga. Jako jego twórcy podjęliśmy próbę przedstawienia kilkudziesięciu lat historii w ciągu 51 minut. A wracając do październikowego Hamptons International Film Festival: dostaliśmy tam za "Królika..." nagrodę, o nazwie Conflict and Resolution Award, a przyznanie nam tej nagrody ogłaszał uroczyście na festiwalu aktor Alec Baldwin. Chciałbym podkreślić, że nad "Królikiem po berlińsku" pracowało wspólnie wiele osób, a trzon ekipy stanowiła czwórka: ja - reżyser i współtwórca scenariusza, Piotr Rosołowski - autor zdjęć i współtwórca scenariusza, Anna Wydra - producentka oraz Mateusz Romaszkan - montażysta. Razem pracowaliśmy nad tym filmem przez cztery lata. I myślę, że spełnił nam się piękny "amerykański sen". Zorientowaliśmy się, że można robić coś przez kilka lat, "dłubać" przy filmie krok po kroku, między innymi w zwykłym mieszkaniu, w bloku, a potem wypuścić film w świat i - osiągnąć sukces. "Królik po berlińsku" był montowany we własnym mieszkaniu montażysty w Warszawie. To wyrób trochę "chałupniczy", który zrodził się ze wspólnej energii grupy przyjaciół. PAP: Poprzez historię o królikach opowiada Pan o losach ludzi, o - jak sam Pan tłumaczył w jednym z wcześniejszych wywiadów dla PAP - "gatunku homo sovieticus". B.K.: Bohaterami uczyniliśmy króliki, ponieważ to zwierzęta specyficzne. Żyją w stadzie. Hierarchia w tym stadzie, zachowania, współzależności wpływają na życie poszczególnych królików. Króliki to zwierzęta, którymi łatwo manipulować, dla których najważniejsze są bezpieczeństwo - ważniejsze niż wolność - własny teren oraz współżycie w grupie. Pokazując dzikie króliki, które żyły między dwoma pasami muru berlińskiego, staraliśmy się opowiedzieć o społeczności zamkniętej między murami - która na początku jest tą izolacją przerażona, ale potem zaczyna dochodzić do wniosku, że "może nie jest tak źle", zaczyna poddawać się temu, co dzieje się dookoła. "Może nie jest tak źle? Nie mamy wolności, ale przecież jesteśmy tu w pełni bezpieczni" - tak rozumuje ta populacja. Widać tu podobieństwo do ludzi, którzy przez całe lata żyli w systemie socjalistycznym, opresyjnym, stosującym metodę kija i marchewki. "Królik po berlińsku" to również opowieść o mechanizmie propagandy, o manipulowaniu ludzkimi umysłami. Zwrócę uwagę, że do realizacji "Królika..." zainspirował nas swoim pomysłem mój mistrz, wybitny reżyser dokumentalista Marcel Łoziński. PAP: Podobno w filmie wystąpiły dzikie króliki z trzech krajów. B.K.: Szukaliśmy najlepszych "aktorów" do zaprezentowania rozkwitu cywilizacji króliczej. W naszym dokumencie wykorzystaliśmy m.in. ujęcia z filmu zrealizowanego przez innych twórców, które przedstawiają szkockie dzikie króliki żyjące na samotnej wyspie, opuszczonej przez ludzi. Zorientowaliśmy się, że musimy korzystać z tych królików niczym z prawdziwych aktorów, że musimy zarejestrować takie reakcje, które przypominałyby reakcje ludzkie, że chcemy widzieć na króliczych pyszczkach strach, zdziwienie, radość, apatię... Takie emocje są bowiem charakterystyczne dla kolejnych faz naszego filmu. Potrzebowaliśmy dobrych ujęć z królikami, by zarejestrować indywidualne reakcje, a także zachowania stadne. Nie byliśmy w stanie nakręcić tego wszystkiego samodzielnie, dlatego sięgnęliśmy do archiwów. Skorzystaliśmy też z ujęć przedstawiających króliki z Australii. A wreszcie rozpoczęliśmy własne "polowania z kamerą" - na króliki żyjące dziś w Berlinie; na terenie Berlina jest dziesięć kolonii dzikich królików. Polskich królików w tym dokumencie nie ma. PAP: Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała: Joanna Poros