Jak poinformował rzecznik nadwiślańskiego oddziału SG Wojciech Zacharjasz, wszystko zaczęło się od telefonu kobiety, która oznajmiła, że na pokładzie samolotu odlatującego do portu lotniczego Newark (Nowy Jork, Stany Zjednoczone) znajduje się bomba. - Służby, odpowiedzialne za bezpieczeństwo w porcie i na pokładach samolotów, dyskretnie przystąpiły do kontroli. Udało się też namierzyć numer telefonu, z którego dzwoniła kobieta - powiedział Zacharjasz. Sprawdzono także pokłady dwóch samolotów, które odlatywały w poniedziałek właśnie do Newark. Przeszukiwał je m. in. pies wyszkolony w wykrywaniu materiałów wybuchowych. - Po godzinie kobieta zadzwoniła ponownie i stwierdziła, że nie posiada informacji, a jedynie miała "wizję" o wybuchu na pokładzie samolotu, którym ma lecieć jej siostra i podała jej nazwisko - dodał Zacharjasz. Funkcjonariusze SG dotarli do wskazanej kobiety, a ta ujawniła im nazwisko sprawczyni fałszywego alarmu. Ustalono też, że przyczyną była prawdopodobnie próba niedopuszczenia do jej wylotu z kraju. - Jeśli się to potwierdzi, sprawczyni grozi do 10 lat więzienia - podkreślił Zacharjasz. Jak dodał, dzięki "sprawnej współpracy Straży Granicznej, policjantów z komisariatu warszawskiego Okęcia, komendy stołecznej oraz służb portu, nie doszło do opóźnienia lotów, a pasażerowie nie zorientowali się, że istniało potencjalne zagrożenie".