Osuwisko ruszyło koło północy, do czwartku do południa pochłonęło 10 domów, zagroziło dwudziestu kolejnym i miejscowej szkole. Z miejsca tragedii ewakuowano około dwustu ludzi. Jedna trzecia z nich nie ma dokąd wrócić. - Usłyszałem dziwne trzaski - opowiada Bogusław Woźniak, jeden z mieszkańców, który stracił cały dorobek życia. - Wyskoczyłem przed dom, obudziłem żonę. Poczułem gaz ulatniający się, z pękniętych rur. Bałem się, że wylecimy w powietrze. Zabraliśmy co mogliśmy i ruszyliśmy do drzwi, ale były już zablokowane. Dom się zawalał. Uciekliśmy przez okno. Tu żyli mój ojciec i dziadek. I nigdy nic się nie działo. O godz. 2.30 ktoś powiadomił straż pożarną. - Dużo ludzi spało jeszcze, strażacy walili do okien i drzwi i alarmowali, żeby zabierać rzeczy i uciekać - mówi komendant PSP w Limanowej Grzegorz Janczy. - Niektórych drzwi nie dało się otworzyć, więc wyważali. Tego dnia mieszkańców Kłodnego nie budził brzask czerwcowego poranka, a trzaski rozpadających się domów, głuche pomruki osuwającego się gruntu od nieba aż po horyzont. - Obudził nas huk bojlera, który oderwał się od ściany - mówi Irena Świerczek. - A potem już wszystko zaczęło się walić. Uciekłam, nawet dokumentów nie wzięłam. Na oczach pani Ireny dom łamał się, wypadały drzwi i okna, zapadał dach, by w końcu zamienić się w jedno wielkie rumowisko, które oparło się chwilowo o wielki orzech, ale słychać było trzaski aż do wieczora. - Tam zostały kury, dwa psy - mówiła pan Irena szukając w szoku drogi do domu, którego już nie było. O świcie zjawiła się strażacka grupa poszukiwawczo-ratownicza z Nowego Sącza. Istniała obawa, że w gruzach zawalających się domów mogą znajdować ludzie, nie wiadomo, czy żywi. Starsza kobieta, hen w górze, u szczytu wzgórza Klenie trzęsła się leżąc pod drzewem. Jej dom pochłonęła ziemia. Inną poszkodowaną strażacy musieli znosić na noszach. Asfalt dróg zwijał się, pękał i kruszył. Na wózkach dziecięcych, uratowanych w ostatniej chwili przyczepach samochodowych wieziono na przełaj łąkami to, co udało się wyrwać osuwisku. Dzień wcześniej, mieszkańców najwyżej położonych domów, pod samą górą Chełm, zdziwiło, że choć strasznie leje, to woda nie szoruje obok po łące. A ona wpadała w rozpadliny, których nie byli świadomi. - Panie wójcie - wołał do wicewójta Franciszka Biedy, który zjawił się rano na osuwisku razem z innymi samorządowcami prezes spółki wodociągowej Władysław Lachor - trzeba zabezpieczyć zbiornik wodny na górze, przekopać nurt potoku, żeby popłynął w inne miejsce, bo jak ruszy w szczeliny, to ziemia zatrzyma się na szosie. Halina Kruk przyjechała na długi weekend do Kłodnego z Krakowa. - Mamy tu domek letniskowy, często bywamy w Kłodnem - opowiada pani Halina. - Siadamy z mężem do śniadania i słyszymy w telewizji, że jest osuwisko. Gdzie? W Kłodnem? Niesamowite. Wybiegliśmy przed dom. Patrzymy, a nad nami dzieje się tragedia. Anna Margosiak spaceruje nerwowo po szosie. - Dopiero co nam wybudowali nowe drogi. Niesamowite, co się tu dzieje - mówi z rozpaczą w oczach. - Mój dom jeszcze stoi, ale nie wiem, czy za chwilę nie będę musiała uciekać jak inni. - Całe Kłodne jedzie w dół - dodaje Barbara Jurczak. - Świerczki, Dutki, Leśniki, całe rodziny tracą domy. Myśleliśmy, nie zatopi nas, to nas przywala ziemia. Po drodze błąkają się ludzie z torbami, rzeczy i psy. Alicja Łukasik ma dom trochę z boku osuwiska. Zabrała do siebie rzeczy państwa Bodzionych. Nie wie, kiedy na nią przyjdzie kolej. - O, niech pan patrzy, właśnie drzewo się przewróciło - mówi Halina Kruk, która nie zamierza prędko wrócić do swojego domku. Po godz. 10. do szkoły przyjechał wojewoda Stanisław Kracik. Narada robocza z całym sztabem kryzysowym i z poszkodowanymi. Zarządzono dla nich posiłki w szkole w Męcinie. Wieczorem znów spotkanie z geologami z Krakowa. Twierdzą, że nikt na osuwisko wrócić nie może. Cały czas walą się domy. Około 30 osób zgodziło się spędzić noc w szkole w Kłodnem. W nocy krzyk. Szkoła trzeszczy. A więc kolejna ewakuacja. To jakiś obłęd. Uciekają do Męciny. Czwartek, południe. Osuwisko zjeżdża. Strażacy wyrywają okna z domu, który za chwilę pochłonie ziemia. Z Warszawy jedzie minister Jerzy Miller. Tragedia trwa. WOJCIECH CHMURA KUBA TOPORKIEWICZ Zobacz także w "Dzienniku Polski": Pracę straci 150 osób, mieszkania 30 rodzin Sypie się zarząd powiatu Od powodzi do powodzi