Może się to zakończyć prawdziwym buntem rodziców kilkulatków. Dla wielu z nich posłanie dziecka do szkolnej zerówki - to ostateczność. Robią to, gdy nie mają innego wyjścia. Tak jak Katarzyna Kostia. Dla jej syna, Kuby, zabrakło w ubiegłym roku miejsca w przedszkolu. To znaczy jedno się znalazło, ale zbyt daleko od domu. Kuba chodził tam tylko przez miesiąc. Teraz jest "uczniem" Szkoły Podstawowej nr 95 w Krakowie. - Dlatego mam porównanie - mówi jego mama. - Wcześniej wydawało mi się, że za żadne skarby nie wyślę dziecka do zerówki w szkole. Siedzenie w ławkach, ciężki tornister, tłumy starszych uczniów biegających po korytarzu i popychających jej maluszka - tak Katarzyna wyobrażała sobie zerówkę w szkole.- Okazało się, że strach ma wielkie oczy - przyznaje. Elżbieta Poradowska, dyrektorka szkoły, do której chodzi Kuba, też jest zdania, że szkolne zerówki trzeba odczarować, bo wbrew temu, co myślą niektórzy, dzieciom nie dzieje się w nich żadna krzywda. Rzeczywiście, na pierwszy rzut oka zerówki szkolne i przedszkolne niewiele się różnią. Miękki dywan, kolorowe mebelki, niskie ławki i krzesełka, do tego mnóstwo zabawek, książek, gier edukacyjnych, ale także podręczniki, zeszyty ćwiczeń, nauka pisania, czytania, liczenia. - Diabeł tkwi w szczegółach - twierdzą jednak rodzice kilkulatków. My się tu uczymy i nic nie płacimy - Zapisałam dziecko do zerówki szkolnej - opowiada mama sześciolatka. - Uznałam, że skoro spędził już trzy lata w przedszkolu, to nadszedł czas na zmianę. Przeraziłam się jednak kiedy zapytałam panią ze świetlicy, co będzie, kiedy nie zdążę odebrać dziecka. "Proszę Pani, my też mamy dzieci" - usłyszałam. W szkolnej zerówce maluch może przebywać tylko pięć godzin dziennie. Potem nauczyciel idzie do domu, a dzieci trafiają do świetlicy. Tam, pod opieką świetliczanki, mogą siedzieć najwyżej do 16.30. Przedszkola są czynne zwykle pół godziny dłużej, coraz więcej jest też takich, które zamykane są dopiero o osiemnastej. Za taki "luksus" trzeba jednak zapłacić - ponad 150 zł miesięcznie. Rodzice dzieci chodzących do zerówki w szkole nie płacą ani grosza. - To rzeczywiście jedna z istotniejszych zalet tych zerówek - przyznaje Katarzyna Kostia. - Jednak są też inne. W przedszkolu, do którego wcześniej chodził syn, nic nie robili tylko się bawili i rysowali. Teraz mają podręczniki, uczą się czytać i pisać. Widzę, że Kuba robi duże postępy. Jednak, zdaniem psychologów, taka wczesna edukacja, nie zawsze jest dobra dla dziecka. - Zerówki szkolne często kładą zbyt duży nacisk na uczenie dzieci, a nie wszystkie sześciolatki potrafią poradzić sobie z obowiązkami ucznia - mówi psycholog dziecięcy Ewa Świerczewska i podaje przykład sześcioletniej Paulinki, która poszła do zerówki w jednej z nowohuckich szkół podstawowych. Po miesiącu nauki zaczęła narzekać na ból głowy i brzucha, miała podwyższoną temperaturę, biegunkę i wymioty. Czyli, jak to określają psycholodzy, klasyczne objawy fobii szkolnej. Okazało się, że Paulinka ma zaburzoną sprawność ręki i nie może utrzymać ołówka, nie potrafi też usiedzieć dłużej w ławce, a tymczasem tego wymagała od niej nauczycielka z zerówki. - W zerówkach, które istnieją przy szkołach podstawowych, to niestety dość częste zjawisko. Nauczyciele, którzy nie są odpowiednio przygotowani do pracy z tak małymi dziećmi, wymagają od nich zbyt dużo, np. pisania w zeszytach w cienką linię - wyjaśnia Ewa Świerczewska. Paulinka trafiła pod opiekę psychologa, który postanowił przenieść ją do zerówki w przedszkolu. - Problemy zniknęły, a Paulinka, jak mówi jej wychowawczyni, stała się przebojową dziewczynką - cieszy się Ewa Świerczewska. Do krakowskich poradni psychologiczno-pedagogicznych, co roku zgłaszają się sześciolatki, które - podobnie jak Paulinka - nie poradziły sobie w szkolnej zerówce. Tymczasem, jak twierdzi Ewa Świerczewska, doświadczenia wczesnego dzieciństwa rzutują na całe późniejsze życie. - Jeśli dziecko zrazi się do szkoły w pierwszym roku nauki, może to zaważyć na całej jego szkolnej karierze - ostrzega psycholog. Siedzenie w ławce? - Broń Boże Nauczyciele odpierają jednak te zarzuty. - Szkolna zerówka zdecydowanie lepiej przygotowuje dziecko do pójścia do szkoły - twierdzi Elżbieta Więcław, nauczycielka ze Szkoły Podstawowej nr 95 w Krakowie. - Nasze sześciolatki zaczynają dzień od zabawy i gimnastyki. Potem mają zajęcia dydaktyczne. W ławkach i z podręcznikami? - Broń Boże - zarzeka się nauczycielka. - U nas nie ma siedzenia w ławkach. Dzieci uczą się wierszyków lub piosenek, siedząc na dywanie. Gdybym kazała im siedzieć w ławkach, to sama bym się z tym źle czuła. Praca z podręcznikiem w ławce zabiera moim dzieciom najwyżej 15 minut dziennie. Jednak Elżbieta Więcław to wyjątkowy pedagog. Zanim trafiła do szkoły, pracowała w przedszkolu. Skończyła sześcioletnie studium wychowania przedszkolnego oraz studia z zakresu pedagogiki przedszkolnej i wczesnoszkolnej. Być może właśnie dlatego jej zerówka przypomina raczej przedszkole, niż szkołę. - Mimo wszystko wolałabym, żeby moje dziecko chodziło do zerówki w przedszkolu - mówi Marta Kucharek, wychowawczyni sześciolatków z Przedszkola nr 123 w Krakowie. Tu dzieci zaczynają zajęcia już przed ósmą. Gimnastykują się, rysują, lepią z plasteliny, mają ćwiczenia logopedyczne. Co tydzień poznają nową literkę. - To raczej zabawa niż nauka - zastrzega pani Marta. Do godziny siedemnastej dzieciaki są pod opieką nauczycielki. - Nie muszą więc siedzieć na świetlicy, która nie jest najlepszym miejscem dla takich maluchów - zauważa Marta Kucharek. - Dzięki temu mamy więcej czasu na indywidualną pracę z dziećmi. Popołudniami możemy np. nadrabiać ewentualne zaległości. - W przedszkolu sześciolatek czuje się bezpieczniej - dodaje nauczycielka. Dlatego Grażyna Galica, mama sześcioletniego Olafa, z niepokojem myśli o tym, co będzie we wrześniu. Wówczas jej syn rozpocznie naukę w szkolnej zerówce. - Po prostu nie miałam wyjścia - ubolewa Grażyna. - Przedszkole jest zbyt daleko od naszego domu. Łatwiej nam będzie odprowadzać Olafa do zerówki w szkole, do której chodzi jego starszy brat. Jednak gdybym miała wybór, syn na pewno poszedłby do przedszkola. Już w przyszłym roku wyboru pozbawionych zostanie jeszcze więcej rodziców krakowskich sześciolatków. Urzędnicy myślą o zlikwidowaniu połowy przedszkolnych zerówek i przeniesieniu ich do szkół. Akcja wyrzucania sześciolatków z przedszkoli właściwie już się rozpoczęła. Na razie krakowscy urzędnicy nakręcili film, zachęcający rodziców do zapisywania dzieci do szkolnych oddziałów zerowych. Powód? - Mamy nadzieję, że dzięki temu zwiększy się liczba wolnych miejsc w przedszkolach dla młodszych dzieci - mówi Jan Żądło, dyrektor krakowskiego Wydziału Edukacji. Do końca elektronicznej rekrutacji do przedszkoli pozostało raptem kilka dni, już wiadomo, że akcja "Sześciolatek w szkole" zakończy się klapą. W systemie na razie zapisanych jest blisko 4000 sześciolatków, tylko ok. 500 z nich trafi we wrześniu do szkolnych zerówek. Miejsc przygotowano pięć razy tyle. Anna Kolet-Iciek