Nie wszyscy mieszkańcy Kalwarii Zebrzydowskiej wierzą w objawienie, jakiego miał doznać Ryszard Prażmowski. Wszyscy jednak szanowali zbudowaną przez niego kapliczkę. Dlatego trudno im zrozumieć, czemu zakonnicy z pobliskiego klasztoru, bez konsultacji z nikim, kapliczkę usunęli, w dodatku gubiąc po drodze krzyż... - Ja wiem, że za komuny z kościołów robiono magazyny, ale żeby w dzisiejszych czasach niszczyć święte miejsca? I to w Kalwarii??? - dziwi się mężczyzna. Oficjalnie o usunięciu kapliczki zdecydowały względy pożarowe. Prażmowski kojarzy jednak ten fakt z nagłośnieniem jego objawienia przez media. "Cudowne zjawisko" 13 grudnia 2003 roku, ok. godz. 16, w lesie nieopodal kalwaryjskiego klasztoru, kalwaryjski stolarz zauważył cudowne zjawisko. - Poszedłem poszukać trochę drzewa na opał. Zacząłem nosić gałęzie, w pewnym momencie Duch Święty mówi mi, żebym się zatrzymał. I zobaczyłem, jak wszystkie drzewa i krzaki w okolicy zapłonęły złotym ogniem, a pośrodku stał Chrystus. Trwało to kilkadziesiąt sekund. Stałem jak zamurowany. Mimo to nic nie spłonęło, gdyż był to cudowny, boski ogień - opowiada Prażmowski. Jest przekonany, że to było objawianie. Że dostał znak od Boga, aby nie tracił wiary. Zwrócił się do klasztoru z propozycją wystawienia w miejscu objawiania kapliczki na pamiątkę tego wydarzenia. Ówczesny kustosz klasztoru odpowiedział, że w sanktuarium jest wiele kapliczek i nie ma konieczności budowy kolejnej. Polecił zwrócić się do kurii diecezjalnej w Krakowie, ta jednak podzieliła opinię kustosza. Rzekome objawienie nie zostało uznane przez duchownych. Prażmowski postanowił działać bez ich błogosławieństwa. - Nie miałem ani grosza. Kiedy jednak opowiedział ludziom, co widziałem, wielu zaoferowało pomoc - wspomina. W miejscu "cudownego zjawiska" stanął kamienny postument, położono płytki i ławki. Figurę Jezusa wyrzeźbiła lokalna artystka Krystyna Opyrchał. W górnej części postumentu Prażmowski umieścił metalową tabliczkę z opisem tego, co i kiedy widział. "Telewizja Objazdowa" Kapliczka stała kilka lat. Prażmowski codziennie jej doglądał, zapalał świeczki i znicze. Przybywało także ludzi nawiedzających to miejsce. W połowie marca w Kalwarii pojawiła się "Telewizja Objazdowa". To program TVP ukazujący życie prowincji. Reporterka Maria Wiernikowska próbowała nagrać film o przygotowaniach do słynnych kalwaryjskich misteriów. Jednym z jej rozmówców był właśnie Ryszard Prażmowski, który od 11 lat gra w misteriach. Podczas rozmowy wspomniał o cudzie. Ekipa pojechała na miejsce i sfilmowała kapliczkę. Materiał został wyemitowany w niedzielę wielkanocną. Później wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. W poświąteczny wtorek zakonnicy usunęli kapliczkę. W jej miejscu zasadzono drzewka. - To straszne, co zrobili. I jeszcze krzyż zgubili po drodze. Leżał tu, na ziemi - pokazuje mężczyzna. Jest wstrząśnięty i ma do zakonników żal, bo był z tym miejscem bardzo związany. Nadal codziennie przychodzi i zapala znicze. Przypuszcza, że w klasztorze mogli się obawiać, iż do jego kapliczki pielgrzymować zaczną tłumy wiernych. Zastanawia się, gdzie jest teraz figurka Jezusa, gdzie kilkadziesiąt różańców pozostawionych przez wiernych... Kalwarianie dużo o tym rozmawiają. W niewielkim miasteczku prawie nikt nie chce się jednak na ten temat wypowiadać z imienia i nazwiska. - Uważam, że klasztor źle postąpił. Kto wie, może rzeczywiście doszło do cudu? Pan Prażmowski to prosty człowiek, wszyscy go tutaj znają. Może Bóg wybrał właśnie jego, aby się ukazać. To jest kwestia wiary. Czy ktoś wierzył, czy nie, wypadało to uszanować - mówi znany kalwarianin. - Przecież przy drogach i w lasach jest mnóstwo krzyży i kapliczek. Każda jest pamiątką jakiegoś zdarzenia, objawienia, być może cudu. Czy w takim razie wszystkie je należy teraz zniszczyć, bo nie zostały uznane przez Kościół? Tym bardziej, że o tę akurat pan Prażmowski dbał - zauważa Jerzy Rojek, mieszkający od kilku lat w Kalwarii. Kustosz kalwaryjskiego klasztoru, o. Damian Muskus, nie chce komentować zdarzenia. Na krótką rozmowę dał się jednak namówić. - Po świętach, kiedy to się dokonało, nie było mnie w Kalwarii. To nie ja podejmowałem decyzję, ale z tego, co słyszałem, w grę wchodziło bezpieczeństwo lasu. Tam przychodzili różni ludzie, zostawiali zapalone świeczki, a to jest jednak teren lasu i otoczenie sanktuarium. Stanowiło to potencjalne zagrożenie pożarowe. Myślę, że to jest główny powód - mówi. I dodaje, że raczej nie należy się doszukiwać związku pomiędzy usunięciem kapliczki a emisją programu w TV. - To zwykły zbieg okoliczności - zapewnia. Mirosław Gawęda