Teraz, kiedy po powodzi przyszło do wypłaty odszkodowań, ludzie są rozczarowani. Wielu żałuje, że się nie ubezpieczało, bo jeśli nawet mają przyznane zasiłki, to są one o połowę mniejsze niż te, na które liczyli. Powódź pokazała, jak niesprawna jest sieć rowów melioracyjnych, że wiele z nich rolnicy sami zaorali. Przez to woda stała na polach. W niektórych miejscach nie znajdowała ujścia przez kilka miesięcy - od maja do września. Woda niszczyła uprawy. - Na niektóre pola do dziś nie mogę wjechać, bo ciągnik grzęźnie - ubolewa sołtys Żydowa Wiesława Sieja. Nie zdążyli przed wielką wodą Około 70 proc. upraw w tej gminie, nazywanej zagłębiem warzywnym, została zniszczona. - Najpierw były zalane kalafior i kapusta wczesna, której ludzie nie zdążyli zebrać przed przyjściem wody. Kiedy wszystko spłynęło, wydawało się im, że jeszcze uratują część zbiorów. Ale kapusta gniła. Choroby się rzucały, do sprzedania nie było co wieźć. Potem pojawił się kolejny problem, bo nie było możliwości wjazdu na zagony, zalewane co kilka tygodni. Sadzonki zostały w domach, zmarnowało się wszytko, a pola całe lato stały puste. Łąk też nikt nie wykosił - opowiada pani Wiesława. Wójt Józef Rysak podkreśla, że poszkodowani rolnicy mieli możliwości pozyskiwania odszkodowań. - Przedstawialiśmy wytyczne dotyczące zasiłku celowego z budżetu państwa - zaznacza wójt. - W gospodarstwach do 5 ha są możliwości uzyskania pomocy finansowej w wysokości 2 tys. zł, a w gospodarstwach powyżej 5 ha - 4 tys. zł. Dotyczy to właścicieli ziem, których straty przekroczyły 30 proc. plonów i mieli ubezpieczoną przynajmniej połowę swoich upraw, a także poświadczenie, że przynajmniej jeden domownik pracujący w gospodarstwie rolnym jest ubezpieczony w KRUS - przedstawia wymogi Rysak. Jeśli producenci warzyw nie mieli ubezpieczenia, mogli ubiegać się o mniejsze zasiłki. Dla gospodarstw do 5 ha - 1 tys. zł, a dla gospodarstw powyżej 5 ha - 2 tys. zł. Mogli starać się o zasiłki Sprawa ubezpieczeń była rozpatrywana na sesji Rady Gminy. Przyszli przedstawiciele dwóch firm ubezpieczeniowych - PZU i Warty, których placówki mieszczą się na terenie gminy i oferują rolnikom ubezpieczenia, głównie obowiązkowe, przy których można starać się o dotacje. - Z ubezpieczeń korzysta znikoma część rolników - podkreślał na sesji Józef Kokosiński, przedstawiciel firmy PZU. Zaznaczał, że na wniosek rolnika może ubezpieczyć każdą uprawę indywidualnie. Ubezpieczenia upraw dzieli na dwie grupy: dobrowolne i dotowane z Unii Europejskiej. To dodatkowe ubezpieczenie obejmuje uprawy tylko od jednego ryzyka, np. powodzi, suszy lub gradobicia. - Trzeba być prorokiem, aby wiedzieć, od jakiego nieszczęścia ubezpieczyć się w danym roku. Wykupię polisę na powódź, a przyjdzie susza albo grad. Nigdy nie wiem, co wybrać, więc nie ubezpieczałem upraw i nie mam odszkodowania - wzrusza ramionami Stanisław Wilkosz, producent warzyw z Tropiszowa. Woda zatopiła mu kalafiory na kilku polach, łącznie ze 3 ha. Żałują, że nie ubezpieczyli upraw Wiesława Sieja z Żydowa zaznacza, że w jej wiosce wiele osób żałuje, że nie ubezpieczało upraw. - Mogli choć podstawową składkę zapłacić - 15 zł od hektara, bo wtedy drugie 15 zł dopłacało państwo, ale zainteresowania nie było. Mało tego, kiedy trzeba było zgłaszać zalane uprawy, też niewiele osób poszło to zrobić. Ludzie nie wierzyli, że coś z tego będzie. A teraz chcieliby dostać odszkodowanie. Ale sami sobie winni, że nie dostaną, choć dorobek stracili - mówi sołtyska. Teraz sołtysi roznoszą na nowo ulotki informujące o ubezpieczeniach upraw. Ale znów nie ma wielkiego zainteresowania. Ludzie liczą, że skoro w tym roku powódź nawiedziła ich kilka razy, to w najbliższych latach będzie spokój. Barbara Ciryt barbara.ciryt@dziennik.krakow.pl Czytaj więcej: Noclegownie prawie pełne Most wygrał z osuwiskiem Radość w dorzeczu Soły i rozpacz w dolinie karpia