Po wielu godzinach lotu skóra robi się sucha, pieką oczy. Smaki i zapachy odczuwa się tak, jakbyśmy nie mogli się uwolnić od kataru. Duże nagromadzenie osób na małej powierzchni wywołuje w pasażerach rozdrażnienie. Huczą turbiny silników, a gdy maszyna trafi na silne wiatry, turbulencje wywołują dodatkowy lęk. Nie zawsze pilotowi uda się lekko posadzić samolot na pasie lotniska. Bywa, że musi walczyć z trudnymi warunkami meteorologicznymi, z czego pasażerowie doskonale zdają sobie sprawę. Na szczęśliwe lądowanie reagują wtedy entuzjastycznie, czasem nagradzając kapitana oklaskami. Zdarza się, że nawet załoga, przyzwyczajona do wszystkich podniebnych atrakcji, moment wyłączenia silników na ziemi wita z wyraźną ulgą. Żarty? Niekoniecznie - Któregoś dnia po wyjątkowo trudnym locie i twardym lądowaniu, aby rozładować napiętą atmosferę, zapytałam pierwszego pilota: wylądowaliśmy czy zostaliśmy zestrzeleni? Niestety, pilot nie miał poczucia humoru. Zamiast się uśmiechnąć, zmierzył mnie zmęczonym wzrokiem - opowiada Monika, stewardesa z 11-letnim doświadczeniem w Polskich Liniach Lotniczych LOT. Wcześniej pracowała w amerykańskiej Delcie. Dziś niewiele sytuacji na pokładzie samolotu może ją zaskoczyć. Praca w przestworzach nam wydaje się zajęciem niebezpiecznym, ale dla niej zawsze była fascynująca. Po rozstaniu z Delta Airlines Monika myślała przez pewien czas o znalezieniu zupełnie innego zatrudnienia. Jest przecież absolwentką filologii angielskiej. - Problem w tym, że kto raz spróbuje pracy na wysokości, potem z trudem schodzi na ziemię. Chyba nie potrafiłabym wykonywać codziennie tych samych czynności w biurze, oglądać wciąż tych samych ludzi. W pracy stewardesy dzień do dnia jest niepodobny. Nie ma mowy o rutynie i nudzie. Wróciłam więc do zawodu - stwierdza Monika, stewardesa LOT-u. - Jeszcze trochę magii zawodu zostało, choć rzeczywistość pracy stewardesy bardzo różni się od stereotypu ukształtowanego wiele lat temu - dodaje Patrycja, szefowa kameralnego oddziału lotowskich stewardes w krakowskim lotnisku Balice. Praca stewardesy kojarzy się ze zwiedzaniem świata. Dziś w Dubaju, jutro w Nowym Jorku, a potem na Karaibach. Piękne hotele, baseny, egzotyczne plaże, zagraniczne zakupy. To bonus, a do obowiązków należy m.in. miła prezencja, nienaganny makijaż, świetna fryzura, idealna figura, którą podkreśla uroczy mundurek. Kwintesencja kobiecości plus ciekawa, pełna przygód praca. Która młoda dziewczyna marzyła, by zostać stewardesą? Doświadczenie czyni cuda Dziewczęce marzenie przypomniało o sobie Patrycji, kiedy kończyła studia w krakowskiej Akademii Ekonomicznej. Pisała pracę magisterską z handlu zagranicznego, gdy któregoś dnia w ręce wpadł jej "Dziennik Polski". Wzrok absolwentki AE zatrzymał się na ogłoszeniu o naborze stewardes. - Mój ówczesny narzeczony, a obecny mąż, zapytał: a dlaczego nie spróbować? Tak na chwilę, oczywiście - wspomina Patrycja. Złożyła wymagane dokumenty, przeszła trudną rozmowę kwalifikacyjną, po której cały dzień spędziła na badaniach lekarskich. Stewardesa musi mieć końskie zdrowie, dlatego testy medyczne gwarantują znalezienie najmniejszej dolegliwości fizycznej. Potem jeszcze intensywny trzytygodniowy kurs, który każda linia lotnicza organizuje według własnych wytycznych (ale w zgodzie z międzynarodowymi standardami), i ci, którzy ocaleją po kolejnych etapach naboru, mogą, pod kierunkiem instruktorki, próbować swoich sił w podniebnych podróżach. Czasami można trafić na ogłoszenia o szkołach policealnych dla stewardes. Patrycja, szefująca krakowskiemu oddziałowi stewardes LOT-u (w Krakowie pracuje 30 osób, w Warszawie aż 700), przyznaje, że żadna z koleżanek i żaden z kolegów takiej placówki nie ukończył. Wygląd też się liczy - Wszyscy są po studiach, choć teoretycznie nie ma takiego wymogu. Świetnie radzą sobie absolwentki filologii orientalnych, zwłaszcza japonistyki. W Krakowie ląduje mnóstwo pasażerów z Kraju Kwitnącej Wiśni. Mamy też psycholożki, socjolożki, ekonomistki, absolwentki turystyki i rekreacji. Wymagana jest biegła znajomość dwóch języków obcych, w tym angielskiego, ale najważniejsze jest ukończenie kursu, którego nie zastąpi żadna szkoła - mówi Patrycja. Nie wspomina o wymogach dotyczących wyglądu zewnętrznego. Każdy widzi, że na pokładach samolotów witają nas potencjalne kandydatki na miss. Oficjalnie nie wspomina się o miłej aparycji, a zaledwie o tym, że dziewczyny powinny mieć ok. 160 - 170 cm wzrostu, mężczyźni 170 - 180 cm. Muszą być sprawni fizycznie i mieć dobrą dykcję. Na kurs nie przyjmuje się osób po 30., ale na pokładach samolotów spotyka się coraz starsze, eleganckie i zadbane stewardesy. - Można pracować do emerytury, zwłaszcza że w naszym zawodzie wciąż mamy szansę na wcześniejszy odpoczynek zawodowy. Ja wyobrażałam sobie, że zostanę tu przez 2 - 3 lata, a jestem już 12. I nie mam zamiaru zmieniać pracy. Upewniłam się w tej decyzji ostatnio, gdy podczas szkoleń z zakresu bezpieczeństwa słuchaliśmy zapisów rozmów załogi airbusa, którego po zderzeniu ze stadem ptaków udało się zwodować w styczniu 2009 r. Bohaterem cudu na rzece Hudson został kapitan Chesley Sullenberg (6 marca 2010 r. przeszedł na emeryturę - przyp. red.), ale mało kto wie, że uratowanie ponad 150 pasażerów to również zasługa stewardes. Wszystkie były około pięćdziesiątki. Ich opanowanie i ogromne doświadczenie spowodowało, że umiejętnie pokierowały pasażerami, przesunęły ich do przedniej części samolotu, zmieniając środek ciężkości maszyny. Zablokowały tylne wyjście awaryjne, którędy mogła dostać się woda. Doświadczenie w tej profesji okazuje się bezcenne - uważa Patrycja. - Wyobrażenia o pracy stewardes są nieco inne niż rzeczywistość. My jesteśmy przede wszystkim ratowniczkami od bezpiecznej ewakuacji w razie zagrożenia, pomocą medyczną, strażniczkami, policjantkami na pokładzie. Serwowanie napojów i posiłków to mniej ważny aspekt tej pracy.