Urzędnicy różnych szczebli, od samorządowego, przez wojewódzki do ministerialnego nawzajem zrzucają winę na siebie. A najbardziej jak zwykle cierpią pacjenci. Tak jak ci w poniedziałek, gdy w Zakopanem zabrakło karetki, która pojechałaby po ranne osoby, poszkodowane przez spłoszonego konia. Minister zdrowia twierdzi, że Zakopane samo powinno postarać się o dodatkową karetkę. Pani minister nie wie, o czym mówi - obawia się jednak dyrektor zakopiańskiego szpitala. - O ile się znam, samochód sam nie jeździ, bez załogi, bez paliwa i bez leków. To zupełnie inna sprawa, my mówimy o kontrakcie - powiedziała reporterowi radia RMF FM Regina Tokarz. Bo Zakopane ma już nowoczesną karetkę, a do końca roku - jak się uda - będzie ich miało nawet sześć. Może więc zrobić sobie wystawę nowoczesnego, ale bezużytecznego sprzętu medycznego, bo nikt nie chce zapłacić za wyjazdy tych ambulansów. Zakup jednej z karetek, bez kontraktu, sfinansował wojewoda małopolski. Zrobił to, ponieważ szpital musi mieć sprzęt, w tym przypadku karetkę, aby NFZ mógł podpisać z nim kontrakt. I taka była filozofia: pokazujemy, że mamy czym ratować życie i staramy się o pieniądze na to, by karetka mogła wyjeżdżać. Dlatego wojewoda wysłał do ministerstwa pismo z prośbą o 25 nowych kontraktów dla karetek w całym województwie. List został zignorowany, a odpowiedź sprowadzała się do sugestii, aby zabrać jednemu powiatowi już jeżdżącą karetkę i przekazać ją np. do Zakopanego.