Gorąco pomiędzy podhalańskimi busiarzami zaczęło być jesienią ubiegłego roku. Jan Żegleń, właściciel firmy TATRY-BUS, obsługującej między innymi linię do Zakopanego z Gubałówki, zaczął otrzymywać wówczas SMS-owe pogróżki, mające nakłonić go do rezygnacji z kursowania na tej trasie. Do eskalacji przemocy doszło w maju tego roku. W nocy z 23 na 24 maja obrzucono kamieniami dwa busy Małgorzaty Kuc, właścicielki firmy INTER-TRANS, współpracującej z firmą Żeglenia. Następnej nocy doszło do najbardziej dramatycznych zdarzeń konfliktu - w Zębie podpalono trzy busy, należące do Jana Żeglenia. Potem nieskutecznie próbowano podpalić w Zakopanem w nocy z 31 lipca na 1 sierpnia busy pani Małgorzaty - Policja nie chce mi udzielać w tej sprawie żadnych informacji - mówi Małgorzata Kuc. - Dowiedziałam się tylko, że uznano za dowody rzeczowe przedmioty znalezione przy próbie podpalenia moich busów i że sprawy podpaleń w Zębie i Zakopanem zostały połączone. Jak dodaje Kuc, łączenie spraw, choć może uzasadnione, z każdym następnym zdarzeniem, daje organom ścigania kolejny przewidziany prawem czas na rozpatrywanie sprawy. - Dwa tygodnie temu znów wybito mi szybę w aucie - mówi właścicielka firmy. - Pewnie to też zostanie dołączone do trwającej sprawy, która w ten sposób będzie się ciągnąć i ciągnąć. Policja odmawia informacji o postępach śledztwa. - Sprawy rzeczywiście zostały ze sobą połączone ze względu na pewne łączące się fakty - potwierdza jedynie Monika Kraśnicka-Broś, rzeczniczka zakopiańskiej komendy. - W śledztwie cały czas trwają czynności procesowe i ze względu na jego dobro nie możemy udzielać o nich informacji. Rzeczniczka komendy odsyła po szczegóły do prowadzącej śledztwo zakopiańskiej prokuratury. Stanisław Staszel, zastępca prokuratora rejonowego informuje: - Sprawy zostały połączone ze względu na związek osób pokrzywdzonych oraz podejrzenia co do tego, że sprawca w obydwu przypadkach jest ten sam. Jak dodaje Staszel, winne przeciągającemu się śledztwu są kolejki w laboratorium kryminalistycznym w Krakowie i czas oczekiwania na informacje od operatorów sieci komórkowych. - Czekamy na informacje od operatorów, kto jest właścicielem telefonów, z których pokrzywdzeni otrzymywali pogróżki i na wykazy połączeń z tych podejrzanych numerów. Jeśli bowiem telefony były niezarejestrowane, to czeka nas żmudne dochodzenie do ich właścicieli po wszystkich połączeniach, które wykonywali - wyjaśnia Staszel. Z kolei laboratorium kryminalistyczne komendy wojewódzkiej w Krakowie ma nawet półroczne terminy badania dowodów rzeczowych. - Dowody przesłane po sierpniowym zdarzeniu zostaną najpewniej przebadane razem z tymi z maja, ale i tak potrwa to prawdopodobnie do końca roku - mówi Staszel. LK lukasz.kosut@dziennik.krakow.pl