Do napadu doszło około 13.30 w niedzielę niemal w centrum Zakopanego. 62-letni Gordon, który pochodzi z Nowej Zelandii, a jest dyrektorem szkoły w Birmie, spieszył się na lunch do wynajętej pod Zakopanem kwatery. Niedaleko jednej ze stacji benzynowych czekał na busa, kiedy zatrzymał się koło niego samochód i zaproponowano mu podwiezienie. Myślał, że to jakaś prywatna taksówka, więc wsiadł do środka. Tam jeden mężczyzna chwycił go, a drugi przysiadł i zaczął bić. - Prawdopodobnie straciłem przytomność, bo ocknąłem się dopiero gdzieś na Słowacji, kiedy wypchnęli mnie z samochodu. To mogło trwać nawet godzinę. Nie pamiętam kiedy zabierali mi portfel i ukradli inne rzeczy. Pamiętam jednak, jak bili mnie bardzo, bardzo mocno, co zresztą możesz zobaczyć - mówi reporterowi RMF FM pobity Nowozelandczyk. Mężczyzna ma poranioną twarz. Po udzieleniu pomocy w słowackim szpitalu i przesłuchaniu przez tamtejszą policję, wrócił do Polski. Przyjechał do naszego kraju po raz pierwszy i zamierzał pozostać do połowy lipca. Teraz jednak zmienił plany i chce wyjechać jak najszybciej. Nie potrafi dokładnie opisać samochodu, ani mężczyzn, którzy go pobili. Nie wie nawet czy byli to Polacy czy Słowacy. Nie wie też dlaczego byli tak brutalni. Przypuszcza, że spodziewali się u obcokrajowca więcej pieniędzy, a on miał tylko kilkanaście dolarów i trochę euro - to ich rozdrażniło. Zabrano mu także karty kredytowe i telefon komórkowy. Sprawą zajmuje się policja słowacka, ale polscy funkcjonariusze także starają się pomóc w ujęciu sprawców. Jak nieoficjalnie udało nam się dowiedzieć, prawdopodobnie poruszali się starszym modelem BMW w kolorze czerwonym ze skradzionymi wcześniej z innego samochodu tablicami rejestracyjnymi. Podobny samochód widziany był na dwóch stacjach benzynowych w Polsce i jednej na Słowacji, gdzie kierowca zatankował, a następnie odjechał bez zapłacenia rachunku. Turysta z Nowej Zelandii podkreśla, że jeździ po całym świecie i był w wielu krajach uchodzących za bardziej niebezpieczne od Polski, ale coś takiego dotąd nigdy go nie spotkało. Nie wie jeszcze, czy kiedyś będzie chciał wrócić do naszego kraju. Maciej Pałahicki