Był 24 stycznia 2000 r. Do jednego z komisariatów policji w zachodniej Małopolsce przyszła Karolina S.*. Kobieta zgłosiła zaginięcie swojego ojca Bernarda. Był to znany radca prawy w jednym z małopolskich miast. W zawiadomieniu o zaginięciu osoby, które znajduje się w sądowych aktach, dowiadujemy się, że mężczyzna wyszedł z domu 14 stycznia o poranku i pociągiem pojechał do Warszawy. Od tamtej pory nikt go nie widział. W rubryce "potencjalny powód zaginięcie" przyjmujący zgłoszenie policjant zanotował: zaginiony chorował na nadciśnienie tętnicze i arytmię serca. Przeczytaj: Tajemnicze zabójstwo Pawła. Po jego śmierci zniknęły ubrania żony Kim był Bernard? W momencie zaginięcia Bernard S. miał 69 lat i był wdowcem. Mimo emerytalnego wieku mężczyzna realizował się zawodowo i miał swoją kancelarię radcowską. Jego znajomi opisali go jako pracoholika. Stronił od używek i prowadził bogate życie towarzyskie. Był osobą zamożną i nie miał wrogów. Uwielbiał czytać książki i chodzić po górach. Miał dwoje dzieci: córkę Karolinę i syna Ireneusza. Rodzeństwo było pokłócone ze sobą i nie utrzymywało kontaktu. Na co dzień Bernard mieszkał w domu razem ze swoją córką i jej przyjaciółką Kingą C., która miała romans z mężczyzną. To właśnie ona towarzyszyła Karolinie przy składaniu zawiadomienia o zaginięciu. Ze słów mamy Kingi, które znajdują się w sądowych aktach wynika, że dziewczyna nie sprawiała problemów wychowawczych, dobrze się uczyła i miała dobry kontakt z najbliższymi. Tak Kingę zapamiętali jej koledzy i sąsiedzi: pewna siebie, zdolna i nieznosząca sprzeciwu. Zobacz: Brutalna interwencja policji. Pomylili ich z włamywaczami Kinga poznała się z Karoliną w liceum. Dziewczyna znajomość z Bernardem nawiązała w latach 80. ubiegłego wieku. Zamieszkała w jego domu oraz pracowała w jego kancelarii. "Na temat moich kontaktów mogę powiedzieć tylko tyle, że były one dobre, aż do chwili zaginięcia, które bardzo przeżyłam. Pamiętam scenę kiedy po przyjściu na obiad Bernard zobaczył mnie i Karolinę przy stole i powiedział, że rodzina jest w komplecie" - tak o relacjach z Bernardem opowiadała Kinga policjantom, kilka dni po zaginięcia mężczyzny. Poszukiwania Kilka dni po wizycie Karoliny i Kingi w komisariacie, policjanci z Warszawy otrzymali telegram od swoich kolegów z Małopolski. Poproszono ich o sprawdzenie informacji czy w pociągach jadących 14 stycznia z Katowic do Warszawy nie udzielono pomocy medycznej Bernardowi. Wysłano także pismo do Sądu Najwyższego z zapytaniem czy mężczyzna w połowie stycznia był u nich. W obu przypadkach odpowiedzi były negatywne. W aktach sądowych znajduje się analiza przygotowana przez policjantów z miejscowości, w której mieszkał Bernard. Wynika z niej, że przyczyną zaginięcia mężczyzny mogła być choroba, kłopoty finansowe, ukryte problemy osobiste. Miejscowi śledczy nie wykluczyli również, że Bernard mógł popełnić samobójstwo. Przeczytaj: Kiełpin: Śmierć małżeństwa. Media: Syn był w kinie, twierdzi, że nie zabił Syn Tymczasem niecałe trzy miesiące po zaginięciu Bernarda, 3 marca 2000 r., do jednego ze śląskich komisariatów przyszedł Ireneusz. Mężczyzna był synem radcy prawnego i poinformował policjantów o możliwości popełnienia przestępstwa. Z treści zgłoszenia wynika, że Ireneusz uważał, że zaginięcie jego ojca jest związane bezpośrednio z wypłatą dużej sumy pieniędzy z jego konta pod koniec 1999 r. Chodziło o 50 tys. zł, które zdaniem mężczyzny wypłaciła Karolina. Ireneusz nie potrafił jednak wyjaśnić, dlaczego, jego zdaniem, te dwa fakty się łączą. Policjanci odwiedzili Karolinę. Kobieta przyznała, że rzeczywiście wypłaciła pieniądze, ale zaznaczyła, że zrobiła to na polecenie ojca. Dodała również, że całą sumę oddała Bernardowi. Z ustaleń śledczych wynikało jednak, że w przeszłości mężczyzna sam wypłacał pieniądze i nie wydawał żadnych dyspozycji swojej córce. Testament Karolina przekazała również śledczym dokument jaki otrzymała 14 marca 1999 r. jej przyjaciółka Kinga. Zgodnie z nim Bernard upoważnił kobietę do przetrzymywania testamentu, który miała zrealizować na wypadek jego śmierci. Policjanci spotkali się z Kingą C. Kobieta zeznała, że między Karoliną i jej bratem dochodziło do kłótni na tle finansowym. Upłynęło kilkanaście tygodni, a w sprawie nic się nie wydarzyło. Tymczasem 11 maja 2000 r. Karolina zażądała przesłuchania swojego brata. Kobieta zeznała, że mężczyzna powiedział jej, że "najpierw zaginął ojciec, a teraz kolej na nią". Przeczytaj: Po 25 lat więzienia dla za zabójstwo Mirona B. dla żony i jej kochanka Ireneusz wszystkiemu zaprzeczył. Opowiedział inną historię. Dwa tygodnie przed zaginięciem zadzwonił do niego ojciec. Chciał się pilnie spotkać. Ireneusz był u lekarza i powiedział, że mogą się zobaczyć za półtorej godziny. - Ojciec powiedział, że nie jest w stanie tyle czekać i że spotkamy się później. Powiedział też coś takiego co mnie zdziwiło, ale dziś już nie pamiętam co to było za zdanie - zeznał śledczym. - Krótko po zaginięciu ojca moja siostra podjęła środki, które skutkowały spieniężeniem wkładu własnego w spółdzielni mieszkaniowej w Krakowie. Wiem, że za odstąpienie od udziałów otrzymała 80 tys. zł. O tym, że mój ojciec wpłacał pieniądze na zakup mieszkania dla siostry dowiedziałem się od prezesa spółdzielni. Wraz z Karoliną u prezesa była Kinga i Lukrecja F. - opowiedział Ireneusz. Mężczyzna dodał, że prezes spółdzielni powiedział, że obie kobiety krzyczały na Karolinę, aby ogarnęła wszystkie dokumenty. Tajemnicza Lukrecja Lukrecja F., o której wspomniał prezes, była koleżanką Kingi C. z czasów studenckich. Kobieta sporo podróżowała po krajach arabskich. W 1996 r. odezwała się do Kingi. Kilka tygodni po wznowieniu relacji w willi Bernarda zaczęło tętnić życie towarzyskie. Stałymi bywalcami zabaw byli: Bernard, Karolina, Kinga, Lukrecja oraz jej partnerzy, którzy dość często się zmieniali. Tymczasem Ireneusz, który dowiedział się od prezesa spółdzielni, że jego siostra wypłaciła 80 tys. zł, wystąpił do sądu z wnioskiem o ubezwłasnowolnienie kobiety. Bał się, że ta, pod wpływem Kingi i Lukrecji, spienięży cały majątek. Sąd odrzucił ten wniosek. Dlatego Ireneusz zdecydował, że złoży zawiadomienie o działalności na szkodę jego siostry. Takie rozwiązanie podpowiedziała mu jedna z policjantek. Ireneusz, jak opowiedział śledczym po latach, chciał odseparować siostrę od Kingi i Lukrecji. Jednak zamiast tego sam został pozwany do sądu przez swoją siostrę o zniesławienie, najprawdopodobniej pod wpływem Lukrecji. Ostatecznie doszło do sądowej ugody. Ireneusz zdecydował wtedy, że odpuści dalszą walkę o prawdę o losach ojca. "Wtedy straciłem wiarę w wymiar sprawiedliwości" - powiedział śledczym po latach. Zmarły Na początku 2001 r. Karolina skierowała wniosek do sądu o uznanie Bernarda za zmarłego. Ten został odrzucony, ponieważ w Polsce osoby zaginione można uznać za zmarłe dopiero po 10 latach. Przez kolejne lata w sprawie nie wydarzyło się nic. Dopiero pod koniec 2003 r. akta trafiły do policjantów z Krakowskiego Archiwum X. Zanim śledczy przygotowali analizę ich uwagę przykuł pewien szczegół. Jeden z sąsiadów zeznał, że tuż po zaginięciu Bernarda z komina jego domu wydobywał się przez kilka dni czarny dym. Świadek zeznał, że wydało mu się to dziwne, bo nigdy wcześniej taka sytuacja nie miała miejsca. Dodatkowo śledczy z Krakowskiego Archiwum X ustalili, że od 12 do 17 stycznia 2000 r. Karolina przebywała na zwolnieniu lekarskim. Z analizy przygotowanej przez policjantów wynikało, że Bernard został zabity przez swoją córkę oraz najprawdopodobniej Kingę. Śledczy nie wykluczyli również udziału Lukrecji. Motywem zbrodni były kwestie finansowe i chęć przejęcia majątku radcy prawnego. List od "świadka" 5 lutego 2004 r. Karolina i Kinga przyniosły do komisariatu policji list, portfel Bernarda, w którym była jego wizytówka oraz sześć zdjęć, na których znajdowali się bliscy mężczyźni. Kobiety powiedziały, że przesyłkę dostały pocztą od anonimowego nadawcy. Z listu wynikało, że w styczniu 2000 r. wybrał się on nad Wisłę w Krakowie, aby utopić szczeniaki. W pewnym momencie zauważył dwóch mężczyzn, którzy wyciągali z bagażnika czarny worek. Zdaniem piszącego, pakunek wyglądał jak zwłoki. Po wszystkim nadawca listu wybrał się w miejsce, gdzie dostrzegł mężczyzn i w ten sposób znalazł portfel. Jak się okazało, po kilku miesiącach list został napisany przez kobiety i miał być podstawą, aby uznać Bernarda za zmarłego. Tymczasem kilkanaście tygodni po tym, jak akta sprawy trafiły do Krakowskiego Archiwum X, Karolina i Kinga w kwietniu 2004 r. zostały zatrzymane. Obie przyznały się do winy. Lukrecja została aresztowana w sierpniu 2004 r., ale nie przyznała się do winy. Zeznania - Byłam koleżanką Karoliny. Poznałam ją w liceum. Zaprosiła mnie do siebie do domu. Było to w trzeciej klasie liceum, parę miesięcy po śmierci jej matki. Wtedy poznałam jej ojca. Miałam 16 lub 17 lat. Od samego początku znajomości Bernard dawał mi do zrozumienia, że jest mną zainteresowany. On mnie obejmował, całował, głaskał. Do zbliżenia doszło, jak miałam 20 lat. Karolina domyślała się co jest między mną i jej ojcem, ponieważ mi o tym powiedziała. Nie miała nic przeciwko temu. W 1989 r. zaszłam w ciążę, ale zostałam nakłoniona do usunięcia. Bernard miał też wtedy inne kobiety, zdradzał mnie. W 1992 r., o ile dobrze pamiętam, byłam ponownie w ciąży i ją usunęłam. Przez te lata narastało we mnie rozgoryczenie. Bunt przeciwko temu, że mnie uzależnił psychicznie - opowiedziała śledczym Kinga tuż po zatrzymaniu. Jej zeznania znajdują się w aktach śledztwa. Kinga mieszkała u Bernarda przez kilka lat. Z biegiem czasu między nią a mężczyzną dochodziło do coraz częstszych kłótni. Świadkami sprzeczek była Lukrecja. To ona jako pierwsza zaproponowała pozbycie się mężczyzny. - Luka wymyśliła, że najbezpieczniej będzie zebrać grzyby w lesie, a potem otruć nimi Bernarda. Grzyby znalazłam i przyniosłam do domu. Nie byłam pewna czy są one właściwe i odstąpiłyśmy od zamiaru otrucia - zeznała Kinga. - Potem Luka namówiła Karolinę, aby uderzyła Bernarda młotkiem w głowę. Ja byłam przy tym, jak ona to powiedziała. Ja zostałam na górze, a Karolina poszła na dół i uderzyła swego ojca w głowę. On się obudził, a ona uciekła. Ja tego nie widziałam, ale ona mówiła. Ja zeszłam do pokoju Bernarda. Zauważyłam, że on się zdenerwował i zamkną się w sypialni na klucz. Luka wyśmiała Karolinę, że jest niedołęgą, bo tak słabo uderzyła ojca, że nawet siniaków nie miał - opowiedziała Kinga. Kolejna próba pozbycia się Bernarda okazała się skuteczna. - Karolina położyła poduszkę na twarzy ojca. Jak on się zaczął szamotać, to Luka powiedziała do mnie: pomóż jej. Jak to powiedziała, to położyłam się na jego nogach. Nie pamiętam jednak, jak długo leżałam w ten sposób. Przypominam sobie tylko, jak Luka szeptała wtedy: wytrzymajcie, jeszcze trochę wytrzymajcie. Kiedy Luka powiedziała dość, zeszłyśmy z Bernarda - opowiedziała kobieta. - Po wszystkim Luka powiedziała: "byłyście wspaniałe". I pojechała - zeznała Kinga. Wyrok Kinga i Karolina zniosły ciało do piwnicy, gdzie później je pocięły je na kawałki. Poszczególne części ciała zapakowały do reklamówek i plecaków po czym autobusem pojechały do Krakowa. Tam udały się nad Wisłę i wrzuciły fragmenty ciała do wody. W liście, który napisały, jako anonimowy nadawca wskazały dokładnie miejsce ich porzucenia. Co ciekawe, ciało Bernarda wyłowiono z Wisły o wiele wcześniej. Biegli określili jednak wiek zwłok na ok. 40-50 lat. Dlatego śledczy nie łączyli znaleziska ze sprawą Bernarda. Przed zatrzymaniem kobiet policjanci z Krakowskiego Archiwum X poinformowali swoich szefów, że to początek serii. Ich zdaniem kolejną ofiarą miała być Karolina. Podczas rozprawy sądowej Kinga zeznała, że Lukrecja przedstawiła jej plan pozbycia się córki Bernarda. Wcześniej Lukrecja miała wykupić polisę na życie dla Karoliny. Wszystkie trzy kobiety zostały skazane. Karolina i Kinga po kilku latach wyszły na wolność. Lukrecja usłyszała wyrok dożywocia. *Imiona osób występujących w tym tekście zostały zmienione Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl