Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, jednym z koronnych dowodów w sprawie są zabezpieczone ślady DNA sprawcy, które zdjęto z... szyi ofiary. To pierwsza tego typu ekspertyza w Europie - donosi Polska Gazeta Krakowska. Gdy w grudniu 2006 r. 53- letnia Bożena S. poznała Mirosława C., nie wiedziała, że przypłaci życiem tę znajomość. Samotna kobieta mieszkała w Wadowicach, była urzędniczką Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Przyszłego kata poznała dzięki ogłoszeniu w rubryce towarzyskiej w gazecie. Zaczęli się spotykać, byli widywani w kawiarniach i na mieście. Mirosław C. był nawet na proszonym obiedzie u Heleny S., matki zamordowanej. - Udawał grzecznego, obiecywał złote góry, mówił, że ma jakiś dom pod Bielskiem, który remontuje. Zapewniał, że pomoże córce przy pracach w jej mieszkaniu. Ona mu ufała, ale mnie wydał się podejrzany. Bałam się, że to złodziej, ale skąd mogłam wiedzieć, że to może być okrutny morderca - opowiada nam 82 -letnia Helena S. Gdy jej córka zaginęła 23 grudnia, brat postanowił udać się do mieszkania siostry, rozwiercił zamek w drzwiach i wszedł do środka. W pokoju znalazł zwłoki ukryte w wersalce. Okazało się, że przyczyną śmierci pokrzywdzonej było uduszenie gwałtowne przez zadławienie. I wtedy do akcji wkroczyli pracownicy Zakładu Medycyny Sądowej, zebrali z szyi ofiary naskórek i ślady DNA domniemanego zabójcy poddali badaniom. Po kilku tygodniach wyniki ekspertyzy były znane, zabezpieczone ślady wskazywały, że sprawcą zbrodni może być Mirosław C. - To była identyfikacja grupowa sprawcy, ale i tak eksperyment się udał, bo tego typu badania były znane jedynie w teorii kryminalistyki, a udało się je przeprowadzić w praktyce. Są pionierskie na skalę europejską - przyznaje osoba znająca kulisy śledztwa. Mirosława C. ujęto kilka dni po dokonaniu zbrodni, okazało się, że ma na swoim koncie podwójne zabójstwo na Śląsku i 15-letnią odsiadkę. Po wyjściu na wolność w 2005 r. dokonywał kolejnych przestępstw. Uwodził i okradał kobiety. Mógł się im podobać. Elegancki, czysty, uczesany, z hiszpańską bródką. - Znakomity manipulator - opisują go policjanci. Niektóre kobiety zwabiał do siebie, inne odwiedzał w ich domach, m.in. w Gorzowie Wielkopolskim, Bydgoszczy, Świnoujściu, ale miał też ofiary na Śląsku i w Małopolsce. - To był klasyczny oszust matrymonialny - mówią zgodnie policjanci z Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie, którzy od roku prześwietlali życiorys Mirosława C. Teraz już wiadomo, że okradł i wykorzystał co najmniej 10 kobiet. Mirosław C. przyznał się "do czynu, którego wynikiem była śmierć" mieszkanki Wadowic, ale zaprzeczył, by działał z zamiarem pozbawienia jej życia. Planował, że wyłudzi od niej notebooka, obiecywał, że zwiąże się z nią uczuciowo, nawet że zabierze w podróż na Dominikanę. Po zabójstwie ciało ofiary skrępował taśmą przeźroczystą i ukrył w wersalce. Wychodząc zabrał miniwieżę, telefon komórkowy, dwa srebrne pierścionki, trzy lalki, cztery zegary, pieniądze w kwocie 25 zł. Część rzeczy przechowywał w swoim mieszkaniu, mini- wieżę zastawił w lombardzie, a telefon komórkowy sprzedał przypadkowemu mężczyźnie za 150 zł. Już po tym, jak wpadł w sidła policji, napisał z więzienia list do Heleny S. - Pisał, że przeprasza za swój czyn, że nie wie, co się z nim stało, że córka była religijna i zasługiwała na dobro. - Co mi po takim pisaniu. Córka leży w grobie, a jego będą utrzymywać w więzieniu - mówi matka zamordowanej. I liczy, że zabójca już nigdy nie opuści więziennych murów.