Podczas domowej awantury mężczyzna pobił kobietę jej własną kulą ortopedyczną. Obrażenia ciała były na tyle poważne, że ofiara zmarła. Stanisława F. zamieszkała u Janusza W. latem 2005 roku. Nie układało jej się z mężem, który zeznał, że miała problemy z alkoholem. Potwierdził to sam oskarżony, wyjaśniając, że oboje nie stronili od mocnych trunków. Kłopot w tym, że Janusz W. po większym piciu miał kilkutygodniowe przerwy, podczas gdy Stanisława F. piła codziennie. Bywało to powodem awantur kończących się nie tylko ostrą wymianą zdań, ale także rękoczynami. Oskarżony zeznał, że podczas takich gwałtownych sprzeczek kobieta nie pozostawała mu dłużna i potrafiła odpowiedzieć ciosem na cios. Podkreślił jednak, że był od niej silniejszy, choć nigdy - aż do feralnego październikowego poranka - do bicia nie używał żadnych przedmiotów. W przeddzień zabójstwa Janusz W. odebrał rentę i poprosił konkubinę, by kupiła coś do jedzenia. Gdy wrócił do domu, zobaczył, że przyniosła z sobą tylko kostkę rosołową i kość, za to była kompletnie pijana. Jak zeznał mężczyzna, bardzo się zdenerwował tym, że wydała pieniądze na tanie wino, a nie na jedzenie. Pobił ją wtedy, choć - jak twierdzi - była tak pijana, że prawdopodobnie nie wiedziała, co się dzieje. Ten incydent nie przeszkodził parze we wspólnym wieczornym degustowaniu litrowej nalewki. Alkohol nie rozwiązał jednak problemów, które wróciły następnego ranka. Gdy Janusz W. poprosił Stanisławę F., by posprzątała mieszkanie, ta stanowczo odmówiła. Wcześniej wielokrotnie zwracał jej uwagę, że jest "bałaganiarą". Czara goryczy się przelała. Mężczyzna wpadł w szał, złapał kulę i zaczął nią bić na oślep. Po kilku uderzeniach kierowanych m.in. w głowę, pokrwawiona Stanisława F. zsunęła się z łóżka i doczołgała na próg łazienki. Tam znieruchomiała. - Myślałem, że udaje - zeznał Janusz W. - Krzyczałem do niej "Stacha!", ale się nie odzywała. Nie sprawdzałem czy oddycha, bo nie chciałem się spóźnić na autobus. Spieszyłem się, bo miałem jechać po ser do siostry. Myślałem, że gdy wrócę, to wszystko będzie w porządku. W centrum Gorlic Janusz W. spotkał znajomych. Opowiedział im, że pobił Stanisławę F., oni pocieszali, że na pewno nic poważnego jej się nie stało. Razem poszli nad rzekę, gdzie pili alkohol. Zanim Janusz W. wrócił do domu, zjadł jeszcze zupę w Caritasie i odebrał ser od siostry. - Nie przewidywałem skutków pobicia jej tą lagą - przekonywał oskarżony. - Nie chciałem jej zabić. Nie umiem wyjaśnić tej agresji. Po prostu złość zabrała mi rozsądek. Innego zdania jest gorlicka prokuratura, która uznała, że mężczyzna działał co najmniej z zamiarem ewentualnym pozbawienia życia. Zadając kobiecie ciosy w bardzo wrażliwe części ciała, w tym brzuch i głowę, musiał się liczyć z konsekwencjami swojego działania. Sekcja zwłok wykazała szereg poważnych obrażeń, w tym złamanie siedmiu żeber, stłuczenie mózgu, złamanie kości czaszki i krwiaka śródczaszkowego, który doprowadził do śmierci kobiety. Biegli uznali, że w chwili popełnienia czynu mężczyzna miał ograniczoną zdolność pokierowania swoim postępowaniem. O jego dalszym losie zdecyduje sąd. SZEL Zbulwersowała cię ta sprawa? Podyskutuj o tym na forum