Rozmowy telefoniczne słyszy się w wagonach kolejowych niemal bez przerwy. Na różne tematy. Od kłopotów zdrowotnych, przez historie podbojów miłosnych, po szczegóły spotkań biznesowych. Prowadzone z szefem, z przyjaciółką lub z rodziną. Ustają tylko wtedy, gdy komórka na chwilę straci zasięg lub gdy na linii pojawi się drugi rozmówca i trzeba się przełączyć. Jeśli w przedziale siedzi kilka osób, chcąc nie chcąc, także oni stają się słuchaczami. Nie wszystkim to się podoba. Na pomysł wprowadzenia zakazu rozmów telefonicznych w wagonach kolejowych wpadł ostatnio jeden z posłów Platformy Obywatelskiej. Postuluje on wyznaczenie w każdym pociągu tzw. "stref ciszy", czyli miejsc lub przedziałów, gdzie pasażerowie nie mogliby używać telefonów. Pomysłodawca uzasadnia, że ciągłe rozmawianie przez komórki przeszkadza innym podróżującym, którzy z tego powodu nie mogą na przykład spokojnie poczytać. Poza tym nie każdy ma ochotę słuchać o prywatnych sprawach nieznanych mu osób. Stacja Kraków Nie wszystkim jednak pomysł posła się podoba. - Może ten poseł jest w podobnym wieku jak mój wujek? Jemu takie coś chyba by przeszkadzało - zastanawia się Magda, studentka, czekająca na pociąg na krakowskim dworcu. - Mnie zupełnie nie robi różnicy, jeżeli ktoś obok mnie rozmawia. Nawet jeśli czytam książkę. Myślę, że to kwestia wieku. Poza tym pieniądze, za które powstałyby "strefy ciszy" lepiej byłoby przeznaczyć na inny cel - dodaje. Stacja Kielce Jeśli więc podejście do rozmów przez telefon w pociągach zależałoby od wieku, to co na to ludzie dojrzali? Pani Maria, na oko około pięćdziesiątki, sprzedaje w kiosku na krakowskim dworcu. Do pracy dojeżdża co drugi dzień pociągiem z Kielc. Uważa, że takie osobne przedziały są zupełnie niepotrzebne. - Sama muszę dzwonić do męża i prosić go, żeby po mnie przyjechał. Inaczej po prostu bym się do domu nie dostała - mówi. Pani Maria twierdzi, że w pociągach nie rozmawia o głupotach. To, że musiałaby siedzieć przez całą drogę w specjalnym wagonie tylko po to, żeby zadzwonić, że już dojeżdża, uważa, za absurdalny pomysł. Stacja Tomaszów Mazowiecki Nie wiadomo jednak, czy Pani Marii w ogóle udałoby się zająć miejsce w owym specjalnym wagonie. - Zazwyczaj jest walka o wolne siedzenia, więc nawet nie zastanawiałabym się nad tym, czy znalazłam je akurat w przedziale dla rozmawiających, czy też nie - twierdzi Kasia, studentka z Tomaszowa Mazowieckiego. Dodaje też, że denerwują ją głośne rozmowy albo plotkowanie godzinami i że sama rozmawia przez telefon tylko wtedy kiedy musi, ale za to ciągle pisze esemesy. Stacja Warszawa Osobą, która z pewnością dużo telefonuje, jest Leszek, prawnik z Krakowa. Mniej więcej raz na miesiąc jeździ do Warszawy w sprawach zawodowych. Zawsze pociągami typu Intercity. - Ludzie, którzy podróżują takimi właśnie liniami, w większości w czasie podróży są w pracy. Telefon jest im po prostu niezbędny - twierdzi Leszek. Dodaje, że on sam nie wyobraża sobie być pozbawionym komunikacji przez sześć godzin (mniej więcej tyle trwa przejazd w obie strony). Według niego wprowadzenie "stref ciszy" w pociągach Intercity mogłoby im tylko zaszkodzić. - Oczywiście, należy załatwiać przez telefon tylko niezbędne rzeczy i robić to z kulturą. Ja zawsze wychodzę na korytarz, a jeśli siedzę akurat przy oknie, to zasłaniam usta - mówi. I chociaż Leszkowi przeszkadzają rozmowy innych ludzi w pociągu, to uważa, że takich sytuacji po prostu nie da się uniknąć. Cel - "strefa ciszy" Czy warto więc wydzielić specjalne miejsca w pociągach dla tych, którzy chcą rozmawiać przez telefon? - Wydaje mi się, że niektórzy pasażerowie byliby z takiego rozwiązania zadowoleni. Chociaż właściwie nie napływają do nas żadne skargi z tego tytułu, że rozmowy zakłócają ciszę i spokój - mówi Barbara Węgrzynek - rzecznik Małopolskich Przewozów Regionalnych. Może więc zamiast wydzielać specjalne wagony do rozmów przez telefon, wszyscy powinniśmy stawiać na "strefę kulturalnego rozmawiania"? Paulina Wilk