Patentów na egzamin jest wiele. Dobór tzw. środków pomocniczych dostosowany jest zazwyczaj do wykładowców. W przypadku łagodniejszych nauczycieli wystarcza zwykła ściąga schowana w kieszeni lub torebce. Gorzej z tymi mniej wyrozumiałymi... Inwencja zdających jest jak studnia bez dna, do tego stopnia, że w konfrontacji z przenikliwością wyrafinowanej kadry akademickiej sesja wydaje się grą w policjantów i złodziei. W ten sposób studenckie wyczyny tworzą uczelniane legendy. Kombinatoryka stosowana Magda, studentka socjologii, wśród bardziej wyszukanych pomocy naukowych wymienia m.in. ściągę imitującą etykietę na butelce coca-coli, małe karteczki precyzyjnie umieszczone wewnątrz długopisu czy ściągi przyklejane do biustonosza, które widać przy lekkim nachyleniu. Maciek, absolwent Politechniki Rzeszowskiej, do szczególnie zabawnych sytuacji z życia studenckiego zalicza historię zasłyszaną w akademiku. - Przed gabinetem profesora jeden ze studentów wyrywa zestresowanemu kujonowi indeks i wsuwa pod drzwi wykładowcy, który w tym czasie kogoś przepytuje. Po chwili indeks wraca tą samą drogą z wpisaną piątką. Zachęceni tym studenci wsuwają więc kolejny. Niestety, indeks wraca z dwóją, z dopiskiem, że dowcip tylko za pierwszym razem może być śmieszny. Niezrażony tym jeden ze studentów podkłada pod drzwi swój indeks i po chwili ogromnego napięcia dostaje go z powrotem. Jest piątka, z dopiskiem: "za odwagę!" - wspomina Maciek. Z uśmiechem dodaje, że na polibudzie najgorsze jest pierwsze pięć lat. - Później, na drugim roku, jest już lepiej - puentuje. Legendy ludowe zza szafy W podobnym tonie opowiada o czasach swoich studiów dr Jacek Gądecki, absolwent Instytutu Socjologii UMK w Toruniu, adiunkt w Zakładzie Socjologii Ogólnej i Antropologii Społeczno-Kulturowej WH AGH: - Podczas egzaminu jeden z profesorów kazał stanąć studentce za szafą i odpowiadać zza niej, bo twierdził, że pani jest brzydka. Ale to było bardzo dawno i myślę, że jest to raczej legenda ludowa - śmieje się dr Gądecki. Przytacza anegdotę o niekonwencjonalnych sposobach pozyskiwania przychylności kadry profesorskiej przed laty. - Przychodzi student studiów zaocznych na egzamin i daje profesorowi butelkę koniaku z nadzieją uzyskania zaliczenia. Obdarowany bez mrugnięcia okiem bierze indeks, wpisuje coś, chowa butelkę i oddaje zamknięty indeks. Student wychodzi szczęśliwy, że zaliczył, otwiera indeks, a tam wpisana informacja "Kwituję odbiór 0,5 litra koniaku" i podpis prowadzącego. Agata, absolwentka dziennikarstwa z Katowic, chciała również zaliczyć egzamin w "nienaukowy" sposób: - Dwa lata temu, podczas egzaminu z psychologii, pani doktor oznajmiła, że osoby, których nazwisko widnieje na liście obecności z ostatnich zajęć przed świętami, mogą podać indeksy i zacząć ferie. Zdenerwowałam się, bo akurat na tych zajęciach mnie nie było, a poziom mojej wiedzy nie był miażdżący. W przypływie frustracji podeszłam więc do biurka z indeksem, licząc na cud. Pani doktor nawet nie podniosła głowy znad kart egzaminacyjnych, w milczeniu wypisując mi piątkę. Do dzisiaj mam moralniaka, ale bez tego wpisu nie dostałabym stypendium... Agata opowiada też historię profesora wykładającego filozofię, który podczas sprawdzania prac egzaminacyjnych miał rzucić wszystkie kartki na biurko i zaliczyć przedmiot tylko tym osobom, których prace nie spadły na podłogę. "Najpierw jesteście studentami, dopiero później ludźmi!" Na zauważalne oderwanie od rzeczywistości niektórych przedstawicieli kadry akademickiej zwraca też uwagę dr Tomasz Masłyk, absolwent socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, adiunkt na WH AGH. - Kiedyś, podczas ewakuacji przeciwpożarowej, zauważyliśmy przed gabinetem, z którego wydobywał się dym, jednego z profesorów. Przechodził spokojnie z czajnikiem pełnym wody i widząc kłęby dymu, przystanął. Stał tak kilka minut i rozmyślał, jak teorię - jest woda, jest pożar... - zamienić na empirię - śmieje się dr Masłyk. Wspomina, że najbardziej zabawne i jednocześnie kompromitujące studentów historie dzieją się zwykle podczas bezrefleksyjnego ściągania, nagrywania czy przynoszenia wypełnionych "gotowców". Wg niego, inwencja wykładowców również ma w tym duży udział: - Jak się wykłada treści, które nie zawsze są interesujące, pociągające i pochłaniające, jak chociażby analiza danych, to żeby studentów nie zanudzić, trzeba je w miarę atrakcyjnej formie podać. Swobodne podejście do studiowania z rozrzewnieniem wspomina Agnieszka, absolwentka z Krakowa. - Studiowałam polonistykę i jakoś nie miałam motywacji do tego, by w poniedziałki rano chodzić na wykłady z historii języka, więc przez cały rok nie widziałam pana profesora na oczy. Egzamin był ustny. Pędziłam spóźniona pod jego gabinet, weszłam do środka i... konsternacja! W pokoju siedziało dwóch panów i obaj uśmiechnęli się na moje "dzień dobry". Na szczęście jeden z nich wstał i powiedział: "To ja się pożegnam, panie profesorze" i wyszedł, ratując mnie przed wpadką - mówi. Kasia, absolwentka jednej ze śląskich uczelni przyznaje, że z perspektywy czasu tylko ci wymagający wykładowcy zapadli jej w pamięć. - Jeden z naszych najbardziej surowych wykładowców na każdych zajęciach jak mantrę powtarzał, że przede wszystkim najpierw jesteśmy studentami, dopiero później ludźmi! Przez cały semestr nikt nie odbierał tych słów poważnie, ale podczas egzaminu zrozumieliśmy, o co mu chodziło... Po trzech oblanych przez większość terminach błagaliśmy dziekana, by zgodził się na czwarty - wspomina. Oświata w dwóch różnych butach Dr Gądecki zwraca uwagę na powolne zanikanie studenckich anegdot. Postrzega to jako znak czasu i tłumaczy, że to system zabija barwność, która pozwalała się wyróżniać na uczelnianych korytarzach. Spowodowane jest to brakiem czasu na egzaminy ustne, bo to też była "świetna okazja do wyrażania jakichkolwiek emocji, anegdot, budowania klimatu". - Coraz trudniej też wyprosić kogoś z zajęć. Zdarzają się takie sytuacje, że ktoś zaśnie na wykładzie o siódmej rano. Wtedy mogę się pośmiać, chwilę postać przy tej osobie albo zaoferować poduszkę, ale to też nigdy nie może to być nazbyt ofensywne - tłumaczy. - System jest bardzo poukładany, zbyt zestandaryzowany i coraz mniej zależy od nauczycieli. Na szczęście są przysłowiowi roztrzepani prowadzący, profesorowie, którzy przychodzą w dwóch różnych butach. Na uczelniach jest mnóstwo takich legendarnych postaci - mówi dr Gądecki. - Lubię dawać na egzaminach zadania, które urozmaicają, które mogą nawet być śmieszne, ale nigdy nie dałbym zadania bezcelowego, w stylu "śmiech dla śmiechu". To niebezpieczna polityka. Anegdoty ostre i politycznie niepoprawne obumierają, bo kodeksy etyczne chronią przed takiego typu zachowaniami. Wolę nie dostarczać powodów do anegdot, ale żyć w poczuciu, że nikogo nie obrażam i nie szkaluję - dodaje. Rzeczywistość testowa nie sprzyja kreatywności W podobnym tonie wypowiada się prof. Janusz Mucha, kierownik Katedry Socjologii Ogólnej i Antropologii Społecznej Wydziału Humanistycznego AGH. - Myślę, że w całym szkolnictwie istnieją napięcia na linii nauczyciele-uczniowie, nauczyciele-studenci. Trudno te napięcia wyrazić w sposób bezpośredni, więc one się przekładają na rozwiązywanie problemów poprzez opowiadanie plotek i anegdot. Uważam, że to jest absolutnie naturalne. To, że istnieją plotki, jest jasne. To, że istnieją plotki o mnie, też wiem. Może nawet przyjemniej jest nie być kompletnie anonimowym... - zastanawia się głośno. Prof. Mucha dodaje, że anegdoty nie zawsze mają zabarwienie przyjemne dla samego zainteresowanego. Często mijają się z prawdą, zbyt łatwo przyszywając komuś niechcianą "łatkę". Profesorowi wtóruje dr Tomasz Masłyk: - Myślę, że to jest obecne w każdej instytucji. Tam, gdzie są szefowie i współpracownicy, zdarzają się, jeżeli nie plotki, to anegdoty. To stanowi chyba też swoisty system bezpieczeństwa. Jeżeli słyszymy coś o kimś, kto jest dla nas autorytetem czy wzorem, czujemy się wtedy lepiej. Nie jest on wtedy niedostępnym półbogiem, a taką ludzką jednostką, która jest nam bardzo bliska - też w jakiś sposób ułomną i też popełniającą błędy. W ten sposób, dzięki przekazywanym z roku na rok mniej lub bardziej wiarygodnym opowieściom, dzięki akademickim legendom, jakimi obrastają z czasem wszystkie uczelnie, lata spędzone na studiach zapadają w naszej pamięci na zawsze. Niekiedy nawet bardziej niż wiedza... :-)