Według krytyków, w ciągu ponad 30 lat Starmachom udało się zgromadzić kolekcję obrazów i prac o kluczowym znaczeniu dla historii polskiej sztuki. Jak zapewniają organizatorzy, na wystawie pokazano najlepszą i najciekawszą część tego zbioru. Zobaczyć można prace m.in. Katarzyny Kobro, Marka Piaseckiego, Koji Kamoji, Mirosława Bałki, Stanisława Dróżdża, Teresy Rudowicz, Ryszarda Winiarskiego, Edwarda Krasińskiego, Tadeusza Kantora, Henryka Stażewskiego, Jerzego Nowosielskiego, Jonasza Sterna, Tadeusza Brzozowskiego, Marii Jaremy, Andrzeja Wróblewskiego, Romana Opałki, Jana Tarasina, Grzegorza Sztwiertni, Piotra Lutyńskiego, Marty Deskur, Tomasza Ciecierskiego, Andrzeja Szewczyka i Mariana Warzechy. Wiele z tych prac to dzieła rzadkie, z wczesnego lub najlepszego okresu twórczości artystów, z którymi - w wielu przypadkach - Starmachowie utrzymywali kontakty, bardziej zażyłe znajomości, a także przyjaźnili się. - To fantastyczny wybór, doskonale obrazujący polską sztukę powojenną - powiedziała dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie Zofia Gołubiew na piątkowej konferencji prasowej, poprzedzającej wernisaż wystawy. Według Andy Rottenberg, kolekcja Starmachów - zaliczana do najważniejszych w kraju - jest chyba najbardziej konsekwentnym i przemyślanym zbiorem prywatnym w Polsce. W opinii Rottenberg, w przeciwieństwie do zbioru Starmachów, w innych dużych prywatnych kolekcjach "nie ma sprecyzowanego poglądu na to, co właściwie jest ich trzonem". Jej zdaniem, o walorach kolekcji Starmachów zdecydowało wykształcenie Andrzeja Starmacha, który jest historykiem sztuki, oraz wrodzony zmysł, wyczucie sztuki, a niekoniecznie możliwości finansowe. - Dobrze się złożyło, że Andrzej najpierw skończył historię sztuki, ponieważ to, że on ma kierunkowe wykształcenie, bardzo pomaga tej kolekcji. To jest jedyny historyk sztuki, kolekcjonujący na taką skalę dzieła. Można się dokształcać, można mieć doradców, ale oprócz wszystkiego trzeba mieć "oko"; nie tylko znać nazwisko artysty, ale też umieć wybrać z jego twórczości ten konkretny obiekt, który naprawdę jest tego wart - tłumaczyła Rottenberg. Według samego Starmacha, każda dobra kolekcja po prostu "musi mieć duszę". - Nie da się stworzyć dobrej kolekcji w oparciu tylko i wyłącznie o pieniądze. Można jedynie stworzyć zbiór drogich obrazów - ocenił kolekcjoner. Przypomniał, że najwartościowsze dzieła w historii sztuki często kupowane były przez pierwszych nabywców za półdarmo, dopiero po latach nabierały wartości rynkowej. - Kolekcja - choć wtedy wcale nie wiedziałem, że to będzie kolekcja - zaczęła powstawać w 1976 r., gdy wróciłem ze Szwecji, gdzie pracowałem jako kucharz i miałem pierwsze w życiu pieniądze, a samochody mnie nie interesowały. Wtedy zacząłem nabywać pierwsze prace - powiedział Starmach na konferencji prasowej. Wspominał, że kolekcja została dwukrotnie przetrzebiona, gdy Starmachowie potrzebowali pieniędzy na budowę własnej galerii, a potem domu. Zaznaczył jednak, że najwartościowszy trzon kolekcji nie został naruszony. Przyznał, że zdarzało się mu, że po czasie odkupywał sprzedane wcześniej dzieła. Przed 20 laty właściciele kolekcji założyli w Krakowie Galerię Starmach, która dziś jest uznawana za jedną z najważniejszych w Polsce. Jednak Andrzej Starmach zaczął obracać dziełami sztuki kilkanaście lat wcześniej. Jak wspomina, pierwsze pieniądze na handlu sztuką zarobił w 1973 r. - za pożyczone od siostry pieniądze kupił w krakowskiej Desie dwa rysunki Tadeusza Kantora, zawiózł je pociągiem do Warszawy i sprzedał w Desie z zyskiem, który wystarczył mu na sfinansowanie wakacji. Wystawę przygotowały Muzeum Narodowe w Krakowie i Galeria Starmach. Ekspozycji towarzyszy dwutomowy katalog.