W maju 2006 r. zaatakował on reportera "Dziennika Polskiego" Jakuba Toporkiewicza, uszkadzając obiektyw jego aparatu i raniąc kość policzkową dziennikarza. Do zdarzenia doszło na stadionie MKS Limanovia, gdzie gospodarze toczyli z nowosądecką Zawadą mecz o mistrzostwo piłkarskiej V ligi. Sytuacja wymknęła się spod kontroli już po zakończeniu spotkania na skutek domniemanego udziału w zawodach piłkarzy gości, których tożsamość kwestionowali limanowscy działacze. Ich podejrzenia wzbudziło to, że już po pierwszej bramce strzelonej przez Zawadę goście nie byli w stanie podać nazwiska zawodnika, który zdobył gola. W tej sytuacji ustalono, że po końcowym gwizdku gracze pozostaną na murawie, gdzie przeprowadzona zostanie konfrontacja. Przyniesiono karty zawodników i ich dowody tożsamości. Wtedy piłkarze Limanovii poprosili reportera "Dziennika Polskiego", by podczas konfrontacji zrobił zdjęcia niektórym graczom Zawady. Podejrzewali, że część z nich może podszywać się pod zawodników, którzy nie brali udziału w tym spotkaniu. Gdy jeden z piłkarzy gości ruszył w stronę szatni, zawodnicy Limanovii wspierani przez burmistrza Limanowej Marka Czeczótkę poprosili reportera, by go sfotografował. To zaogniło sytuację, bo reprezentant Zawady zareagował na to agresją. Gdy burmistrz usiłował osłonić dziennikarza przed atakiem, podbiegł do niego inny piłkarz tego klubu i uderzył w twarz trzymanym w ręce butem piłkarskim. Burmistrz zalał się krwią, bo cios uszkodził mu łuk brwiowy i nos. Napastnik rzucił się do ucieczki, ale został schwytany przez zawodników Limanovii. Sytuacja została opanowana, a na miejsce przyjechała policja. Chociaż piłkarze obu drużyn nie przejawiali już agresywnych zachowań, to jednak Eugeniusz A. wciąż był mocno zdenerwowany. - W pewnym momencie zamachnął się na mnie ręką - relacjonował Jakub Toporkiewicz. - Trafił w trzymany przy twarzy aparat fotograficzny, który uszkodził mi kość policzkową. Obiektyw został zniszczony, a ja pojechałem do szpitala na obdukcję, która wykazała między innymi potłuczenie oczodołu. Sam Eugeniusz A. tłumaczył wówczas w rozmowie z "Dziennikiem Polskim", że na boisku panowało zamieszanie, stadion zamknięto, a agresywni kibice rozbili szybę w autobusie, którym sądeczanie przyjechali na mecz. Twierdził, że oślepiały go błyski flesza aparatu fotograficznego reportera, choć panowała wówczas piękna pogoda, więc nawet nie miał przy sobie lampy błyskowej. - Stałem z boku, pilnowałem, żeby się chłopaki nie pobili - przekonywał Eugeniusz A. - Nikogo nie uderzyłem. To pomówienie i czysta bzdura. Sąd uznał jednak inaczej i prócz kary w zawieszeniu nakazał działaczowi naprawienie szkody wyrządzonej reporterowi. Będzie musiał wpłacić na jego rzecz 522 zł. Zobowiązał go też do uregulowania kosztów postępowań sądowych w pierwszej i drugiej instancji - łącznie 300 zł. Konsekwencje ponieśli też sami piłkarze LKS Zawada. Na zawodnika, który uderzył w twarz burmistrza Czeczótkę, Okręgowy Związek Piłki Nożnej w Nowym Sączu nałożył dyskwalifikację, eliminującą go z występów do końca sezonu 2005/06. Kolejny, który przyznał się do sfałszowania podpisu w protokole dopuszczającym do meczu, zapłacił grzywnę i również jako zawodnik został przez OZPN czasowo zawieszony. Eugeniusz A. o niekorzystnym dla siebie prawomocnym wyroku dowiedział się wczoraj od reportera "Dziennika Polskiego". Chociaż przekonuje, że nie chce do tej sprawy wracać, zasugerował, że mimo wszystko będzie musiał to zrobić, bo weźmie pod uwagę wszczęcie postępowania kasacyjnego. - Nie do końca było tak, jak ustalił sąd - twierdzi Eugeniusz A. - Dlatego jest bardzo prawdopodobne, że będę się nadal bronił, choć w gazecie nie zamierzam się tłumaczyć. Po tym zdarzeniu, niejednoznacznym i złożonym, szukano kozła ofiarnego i padło właśnie na mnie. Paweł Szeliga