Tyle tylko, że gdy doszło do wypadku chłopiec żył i czekał na pomoc. Jednak w tym czasie lekarze spierali się o to, czy wysłać karetkę. Chłopiec nie przeżył. Do wstrząsających nagrań rozmowy pomiędzy szpitalem a dyspozytorką pogotowia dotarł dziennik "Polska". Do śmierci Kamila doszło w trakcie kolonii w Szczawniku w Małopolsce. W trakcie zabawy na boisku spadła na niego bramka. Chłopak doznał urazu serca - donosi gazeta. Do tego tragicznego w skutkach wypadło doszło już dwa tygodnie temu, jednak dopiero dziś dziennikarze "Polski" zdołali dotrzeć do szokujących szczegółów. Dziecko tuż po wypadku trafiło do placówki medycznej w Krynicy, gdzie podjęto decyzje o tym, że mały pacjent powinien zostać przewieziony do odległego o 40 km Nowego Sącza, w celu udzielenia mu specjalistycznej pomocy. Dziennik "Polska" dotarł do szokujących nagrań z pogotowia ratunkowego: Szpital w Krynicy: W trybie pilnym karetkę, bo trzeba dzieciaka przewieźć do Sącza. Dyspozytorka: Ja mam tylko jedną karetkę. Nie będę miała co wysłać w teren. Szpital: No, ale to jest wypadek właśnie. Dyspozytorka: Ale ja nie będę miała w ogóle nic do roboty, jeżeli nie będę miała karetki z lekarzem, jeśli będę miała jakiś masowy wypadek? Szpital: No ileż miała pani masowych wypadków w tym roku! Rozmowy między szpitalem a pogotowiem trwały 12 minut - donosi gazeta. W końcu karetka wyjechała. Kamila w trakcie transportu przenoszono dziecko jeszcze do innej erki, potem próbowano reanimować po dotarciu do Nowego Sącza. O godz. 18 lekarze stwierdzili zgon. Od wypadku do śmierci chłopaka minęły ponad cztery godziny, a wystarczyłyby dwie, by pogotowie lotnicze dowiozło małego pacjenta do krakowskiego szpitala, w którym lekarze mogli uratować mu życie - podkreśla gazeta. Trwa prokuratorskie śledztwo w sprawie.