Na początku sierpnia, nieznani jak dotąd sprawcy próbowali puścić z dymem busa firmy Inter-Trans, współpracującej z firmą Tatry-Bus. Gdyby samochód stanął w ogniu, spaliłyby się najpewniej także dwa drewniane domy, obok których stał. - Mieliśmy wszyscy bardzo dużo szczęścia, że jeszcze nie spałam - wspomina dramatyczne wydarzenia nocy z 31 lipca na 1 sierpnia Małgorzata Kuc, właścicielka busa. - Pod domem stało jedno z naszych aut. Nagle, to było ok. w pół do dwunastej, zobaczyłam przez okno, że pali się przód samochodu. Ktoś oblał go benzyną - zostawił nawet po sobie kanister - i podpalił. Wybiegliśmy z mężem gasić wodą, potem gaśnicą. Dzięki szybkiej reakcji auto nie zostało poważnie uszkodzone. Jak jednak podkreśla pani Małgorzata, było o krok od tragedii. - Auto zostało zaparkowane pomiędzy dwoma drewnianymi domami, gdyby zaczęło się naprawdę palić - nie byłoby ratunku, zapaliłyby się także domy. Mieszkamy we trójkę, ale w drugim budynku spało pewnie z 10 osób, z dziećmi - mówi Małgorzata Kuc. Policyjni technicy zabezpieczyli pozostawione na miejscu zdarzenia ślady, na razie jednak, pomimo upływu dwóch tygodni, właścicielka aut nie ma żadnej informacji o postępach śledztwa. - Dostałam tylko zawiadomienie, że zostało wszczęte. Próba podpalenia busa firmy Inter-Trans to kolejna odsłona konfliktu pomiędzy podhalańskimi busiarzami, który naprawdę drastyczne formy przybrał w maju tego roku. Eskalacja przemocy zaczęła się od ataku na busy pani Małgorzaty, które nocą z 23 na 24 maja obrzucono pod jej domem kamieniami, wybijając i uszkadzając szyby. Następnej nocy podpalono w Zębie trzy busy należącej do Jana Żeglenia firmy Tatry-Bus. Dwa z nich spłonęły doszczętnie, sporych uszkodzeń doznał też dom, obok którego były zaparkowane. - Potem od maja była cisza, jak się teraz okazało - cisza przed burzą - mówi Małgorzata Kuc. - Te wszystkie sprawy się łączą - mówi Jan Żegleń, właściciel Tatry-Bus. - Ja też nie dostałem żadnej informacji od policji o wynikach śledztwa - podobno do niczego nie udało się im dojść. W Zakopanem wciąż panuje bezkarność - przynajmniej dla niektórych. Najważniejszą przyczyną konfliktu w środowisku busiarzy jest linia z Gubałówki do Zakopanego. Żegleń, jako pierwszy, zaczął na niej jeździć pięć lat temu. Jesienią ubiegłego roku na linię tę weszli także kierowcy skupieni w zakopiańskim Zrzeszeniu Transportu Prywatnego. Właściciel Tatry-Bus zaczął otrzymywać wtedy pogróżki, mające nakłonić go do rezygnacji z obsługiwania tej linii. Zarówno wówczas, jak i po majowym podpaleniu busów Żeglenia, Jakub Karpiński, szef ZTP, zdecydowanie odcinał się od podobnych metod działania. - Wiadomo, komu zależy na mojej rezygnacji z Gubałówki - mówi jednak Żegleń. Zarzuca też konkurencji, że w sezonie nie wywiązuje się z rozkładów jazdy. - ZTP dostało tę linię, a teraz w sezonie pokazują, jak im zależy na tamtejszych mieszkańcach - od początku lipca w ogóle nie jeżdżą na tej trasie, bez zgłoszenia tego w starostwie, bez powiadamiania pasażerów. Ostatnio zaś, po stłuczce jednego z moich busów, próbują oczerniać moją firmę, mówiąc, że mamy niesprawne auta, i straszyć ludzi, że będziemy wozić ich dzieci do szkoły wrakami z Anglii - skarży się Żegleń. Wszystkie nasze auta są sprawne i mają ważne przeglądy. Tymczasem z kolei pan Karpiński wygrał jeden z przetargów na wożenie dzieci samochodem, którego zimą na Gubałówce w ogóle nie widzę - dodaje. Jakub Karpiński, szef ZTP, o sytuację na trasie na Gubałówkę oskarża z kolei Żeglenia. - On uważał, że ta linia jest wyłącznie jego, utrudniał nam jak mógł wejście na nią. Gdy się nam to udało - zmienił rozkład jazdy, by jeździć tuż przed nami. Kiedy ja zaniosłem swój nowy - on się o tym dowiedział i znów swój uaktualnił z wcześniejszą godziną. Nie chcieliśmy się tak szarpać i zrezygnowaliśmy na razie z tej linii - powiadamiając o tym na przystankach. Karpiński odpiera także zarzuty Żeglenia względem samochodów zgłoszonych do wożenia dzieci: - Startowałem w tym przetargu osobiście, zgłaszając trzy auta - jedno z 2007 r., dwa z 2003. Pan Żegleń nie ma takich nowych aut - za to niektóre z lat osiemdziesiątych, przynajmniej jedno sprowadzane z Anglii. Szef Zrzeszenia niechętnie komentuje natomiast sprawę ostatniego podpalenia. - Ja się o nim dowiedziałem przedwczoraj - boję się, że jest to nawet jakaś prowokacja mająca zdyskredytować ZTP i mnie osobiście. Pan Żegleń insynuuje też, że mamy cokolwiek wspólnego z wydarzeniami z maja, a to jest kłamstwo. - Trzeba by być kompletnym idiotą, żeby taką "prowokację" robić pod własnym, drewnianym domem - komentuje podejrzenia Karpińskiego Małgorzata Kuc. - To pan Karpiński cały czas prowokuje swoimi różnymi zachowaniami. Pani Kuc nie podoba się też nazwa, która w mediach przyjęła się już dla konflikt. - To nie jest żadna "wojna busiarzy" - proszę zauważyć, że busom drugiej strony nic się nie dzieje - obrywamy tylko my i pan Żegleń... LK