Według ustaleń prokuratury dorożkarz znęcał się nad zwierzętami, nie ponosi jednak odpowiedzialności za to, że koń padł i w przyszłości prawdopodobnie nie dopuści się podobnego przestępstwa. Przyczyną śmierci zwierzęcia było zatrzymanie krążenia spowodowane niewydolnością mięśnia sercowego. O zwierzęciu leżącym na jezdni i o bijącym go batem woźnicy zawiadomili policję 29 kwietnia w niedzielę wieczorem krakowscy kierowcy. Wezwany lekarz weterynarii stwierdził, iż koń jest przemęczony, przegrzany i prawdopodobnie doznał udaru słonecznego. Koń został podłączony do kroplówki; strażacy przez pięć godzin polewali go wodą. Około północy koń wzmocnił się na tyle, że przy pomocy specjalnych pasów i dźwigu został postawiony na nogi i odwieziony do stajni właściciela. Dorożkarz wyjaśnił policji, że koń pracował od godz. 12 do godz. 17 na Rynku Głównym w Krakowie. Konia nie udało się jednak uratować. Następnego dnia po południu zwierzę padło. Na miejscu byli inspektorzy z Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Dorożkarz przyznał w śledztwie, że być może przesadził i że konie może zbyt długo, po zimowej przerwie, przebywały na słońcu, ale wydawało mu się, że nic złego nie powinno im się stać. Zdaniem prokuratury powinien był jednak przewidzieć skutki swoich działań, ponieważ warunki do pracy dla koni były tego dnia ciężkie: temperatura w słońcu wynosiła ponad 40 stopni, a ciepło odbite od asfaltu dochodziło do 60 stopni Celsjusza. Ponieważ - według biegłego - klacz padła z powodu przerostu mięśnia sercowego i nie było w tym bezpośredniej winy dorożkarza, prokuratura postanowiła wystąpić z wnioskiem do sądu o warunkowe umorzenie postępowania na dwa lata.