Z ustaleń reportera radia RMF FM wynika, że sama podróż do Zakopanego to był kolejny etap jazdy rowerem po Polsce. Wcześniej "Jubilatem" z flagą Chełma mężczyzna dojechał na morze. Tym razem 23-latek wybrał się rowerem w Tatry, żeby było ciekawiej. Wprowadzenie go na Giewont było elementem zakładu z kolegą. Mężczyzna wygrał dzięki temu 2 tysiące złotych. Pytany przez reportera, czy żałuje tego, co zrobił, odpowiedział: Oczywiście, że nie, bo to była dobra zabawa. Tak to miało właśnie wyglądać, jak żart. Z kolei na pytanie, czy nie obawia się, że skoro udało się go namierzyć reporterowi, to zrobi to na przykład policja, stwierdził, że nie boi się, a wręcz "zdziwiłby się, gdyby było inaczej". Poprzednia wyprawa mężczyzny nad morze i ta, do Zakopanego były relacjonowane na Facebooku. Stronę z relacją polubiło ponad 6 tysięcy internautów. - Jeśli będą chcieli mnie znaleźć, zrobią to bez problemu - komentował mężczyzna. 23-latek nie wyklucza, że wróci do Zakopanego i będzie chciał odzyskać rower. Rozmowę z reporterem radia RMF FM podsumował krótko: "No co mi mogą zrobić? Najwyżej dostanę mandat". Postępowanie w sprawie wniesienia roweru na szczyt prowadzi Straż Tatrzańskiego Parku Narodowego, która zna już adres i nazwisko dowcipnisia. Jak przypomina Bogusława Chlipała z Tatrzańskiego Parku Narodowego, mężczyzna w trakcie swojej wyprawy złamał kilka przepisów Parku. Chodzi o poruszanie się po szlaku na rowerze, zaśmiecanie parku (rower został porzucony) oraz poruszanie się po szlaku po zmroku. - Rower stał na podwyższeniu, na którym stoi krzyż, nie był niczym przypięty. Drobne zahaczenie przez turystów, czy silniejszy podmuch wiatru mógł go zrzucić. Groziło to tym, że ten rower może spaść i zrobić komuś krzywdę - dodała Chlipała.