Lekarze są bezradni - muszą odsyłać dzieci z Krakowa do innych ośrodków - alarmuje "Dziennik Polski". Ważą 500-600 gramów. Pierwsze godziny po urodzeniu spędzają w karetce pędzącej na sygnale. A potem całe miesiące na oddziałach intensywnej terapii. Tam wcześniaki spotykają się z maluchami, które, co prawda, wagę miały prawidłową, ale urodziły się z ciężkimi wadami bądź infekcjami. Takich dzieci jest coraz więcej. Uniwersytecki Szpital Dziecięcy w Krakowie-Prokocimiu musiał odesłać dwoje dzieci: z Proszowic i Nowego Sącza. W Klinice Neonatologii Collegium Medicum UJ rozdzielono tuż po narodzeniu trojaczki, bo dla jednego dziecka zabrakło łóżeczka i aparatury. "Balansujemy na granicy bezpieczeństwa. Żeby je zapewnić, w Małopolsce powinno być o 30 proc. więcej miejsc" - mówi gazecie prof. Ryszard Lauterbach, szef Kliniki Neonatologii i wojewódzki konsultant ds. neonatologii. "Jeżeli urodzą się kolejne trojaczki, to będziemy mieć wielki problem. Dlatego nie możemy pomóc szpitalowi w Rzeszowie, który strajkuje, i nie przyjmujemy dzieci ze Śląska, choć są takie prośby. Musimy zabezpieczyć Małopolskę" - dodaje. Tymczasem ciągle przybywa noworodków wymagających leczenia na oddziałach wysokospecjalistycznych. "W Polsce rodzi się więcej dzieci, więc relatywnie więcej również tych wymagających pomocy" - tłumaczy prof. Lauterbach i zaznacza: "Zauważyliśmy również, że więcej dzieci przychodzi na świat z poważnymi infekcjami. Trzecia sprawa to zbyt mało miejsc w ośrodkach zajmujących się patologią ciąży. Być może, gdyby takie przypadki były lepiej prowadzone, to dzieci nie musiałyby przebywać na oddziałach intensywnej terapii". Brak miejsc wynika też z postępu, jaki poczyniła neonatologia w ostatnich latach. Ratuje się dzieci, które dawniej umierały w ciągu kilku godzin albo dni od narodzin. Teraz całymi miesiącami leżą na oddziałach intensywnej terapii - ze wspaniałymi efektami leczenia. Zajmują jednak inkubatory dla następnych noworodków - czytamy w "Dzienniku Polskim".