Siedmioletnia Madzia lubi jajecznicę. Taką, jaką czasem robi jej starszy brat - na smalcu lub margarynie. Lubi też mleko w kartoniku, które dostają od znajomej pani. Codziennie wieczorem z siostrą Patrycją opowiadają mamie, co dobrego było na obiad w szkole. Obiady opłaca im Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. - Wie pani, jak ja zarabiam 500 zł, to na wszystko brakuje. Czynszu nie płacę, bo nie mam z czego. Gazu nie mam. Tylko na prąd wystarcza i trochę jedzenia - mówi wprost pani Marta. Ich największym zmartwieniem jest teraz remont dwudziestometrowej kawalerki. Odrapane ściany, prowizoryczna kuchnia w przedpokoju i zniszczone sanitariaty. Za co to wszystko przywrócić do stanu używalności? Między meblościanką a łóżkami przeciskają się dwie siedmioletnie bliźniaczki i jedenastoletni Maciek, pies ze schroniska i kot znajda. Kompletnie nie ma tu już miejsca na wózek inwalidzki najstarszej, czternastoletniej córki z porażeniem mózgowym. Dziewczynka mieszka u dziadków. Pani Marta jest w trakcie rozwodu. Ojciec dzieci odszedł do innej kobiety. Oprócz pensji pomocy kuchennej ma tylko świadczenia z Funduszu Alimentacyjnego i zasiłki rodzinne. W sumie niewiele ponad 300 zł na osobę. Mimo trudnej sytuacji jest pogodna. Ma dobry kontakt z dziećmi. Kiedy rozmawiamy, dziewczynki wdrapują się mamie na kolana i wtrącają opowieści o szkole. Z powodu długów rodzina ma nakaz eksmisji. Rok temu byli na 720. miejscu listy oczekujących na mieszkanie socjalne. Będą czekali jeszcze kilka lat, dlatego pani Marcie tak zależy, żeby wyremontować mieszkanie. Żeby dzieci nie musiały się wstydzić swojego domu. Możemy pomóc Żyją z dnia na dzień. Często są uwięzieni w spirali długów zaciąganych na życie i leki. Panicznie boją się następnej choroby w rodzinie. Boją się też głodu. I wstydzą się. Swojej biedy, niezaradności oraz tego, że muszą wyciągać rękę po pomoc. Nie piją i dbają o dzieci. Tworzą ciepłe, kochające się rodziny. W biedę wpędziła ich utrata pracy lub ciężka choroba kogoś z bliskich. W Małopolsce takich osób może być nawet 100 tysięcy. By im pomóc, "Dziennik Polski" razem z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej w Krakowie rozpoczął akcję "Rodzina w potrzebie". Regularnie prezentujemy portrety potrzebujących. Piszemy o tym czego im brakuje, jakie mają marzenia i plany. Dziś przypominamy ich historie i pokazujemy jakie efekty przyniosła pomoc Czytelników. Pan Alojzy: strach przed zimą Przed południem dom kolejowy na przedmieściach Krakowa jest wyciszony. Tylko liczba pantofli i butów w przedpokoju zdradza, że w trzypokojowym lokalu służbowym mieszka wielu lokatorów. Pan Alojzy idzie dziś na popołudniową zmianę. Ten szczupły, ruchliwy mężczyzna jest przyzwyczajony do ciężkiej roboty. Od ponad 28 lat pracuje na kolei. Bardzo się stara, bo jego pensja to jedyny dochód siedmioosobowej rodziny. - Strach człowieka oblatuje, jak słyszy o zwolnieniach. W ciągu roku pozbyli się z mojego oddziału 30 osób. Jakby mnie zwolnili, to zostałby mi chyba tylko stryczek - wyznaje. 1300 zł miesięcznie - tyle zarabia pan Alojzy. Do tego przysługuje mu 200 zł dodatku mieszkaniowego i zasiłki rodzinne na uczące się dzieci. Żona, pani Irena, zajmuje się domem. Pracy przy ósemce dzieci nigdy nie brakowało. Teraz na utrzymaniu zostało pięcioro: Mariusz, Donata, Antek, Danka i Darek. Dwójka najmłodszych uczy się jeszcze w podstawówce. Pana Alojzego przeraża zima. W domowym budżecie brakuje pieniędzy na dwie tony węgla potrzebne do ogrzania trzech niewielkich pokoików. - Boję się też, że rozlatujący się piec nie wytrzyma tego sezonu grzewczego - martwi się. Pani Irena dorzuca zmartwień: - A buty na zimę i kurtki? Dzieciaki nic nie mają. Sytuację utrudnia dodatkowo stan zdrowia dzieci. Dwunastoletnia Danka urodziła się z niedorozwojem klatki piersiowej i teraz jest przygotowywana do operacji. Rok młodszy brat - Darek, cierpi z powodu łuszczycy. Bardzo drogie leczenie maściami nie jest refundowane przez NFZ. Pani Katarzyna: dziurawy dach Zagrzybione ściany, wilgoć w domu to poważny problem. W pewnych okolicznościach może jednak urosnąć do rangi dramatu. Pani Katarzyna, właścicielka domu z dziurawym dachem jest po operacji guza mózgu. Od czterech lat uczy się żyć na nowo. Ma padaczkę, boi się wychodzić na ulicę, cierpi na napady depresji. Na sympatycznej, niespełna 40-letniej twarzy nie widać jednak śladów choroby. Samotnie wychowuje dwie córki: 17 i 14-latkę. Mąż pił, robił awantury. Dopiero jak się wyprowadził, dziewczyny mogły spokojnie wracać do domu. Utrzymują się z niewielkiej renty - 591,34 zł, zasiłku pielęgnacyjnego - 153 zł i rodzinnego - 128 zł. Remont dachu przerasta możliwości finansowe rodziny. Kłopoty zaczęły się dwa lata temu, podczas pierwszego zalania dachu. - Z pomocą MOPS-u udało się wtedy kupić papę. Nie miałam pieniędzy na fachowca, więc znajomy jak umiał, tak dziurę załatał. A teraz sytuacja znów się powtarza. Potrzebny jest tu dach spadzisty, pokryty blachą. Ale na to potrzeba kilka tysięcy złotych - martwi się pani Katarzyna. Pani Danuta: bez środków do życia - Najbardziej mnie boli, kiedy mąż budzi się w nocy i chce jeść. I wciąż daje mu tylko te makarony, ale czasami nawet tego brakuje - przyznaje pani Danuta. Mówi powoli, ściszonym głosem, starannie dobiera słowa. Rzadko się uśmiecha. Jest skrępowana tym, że musi wyciągać rękę po pomoc. Jej mąż, Janusz, cierpi na pląsawicę Huntnigtona. To choroba genetyczna polegająca na obumieraniu komórek w niektórych częściach mózgu. Pan Janusz pracował kiedyś jako dekorator i grafik. W 1994 roku z powodu nasilających się objawów choroby stracił pracę. Starał się szukać innego zajęcia, ale każdy widząc jego trzęsące się ręce traktował go jak alkoholika. Wkrótce z pracy musiała zrezygnować również pani Danuta, żeby móc opiekować się mężem. Ten 59-letni mężczyzna jest teraz ciężko chorym człowiekiem. Praktycznie nie mówi i nie kontroluje swojej fizjologii.