INTERIA.PL: Dlaczego tak bardzo boimy się śmierci? Prof. dr hab. Zbigniew Nęcki: - Świadomość śmierci jest powszechna i wszyscy wiemy, że jest to jeden z pewników naszego życia. Czyli poznawczo jesteśmy oswojeni z faktem umierania - zarówno nas samych jak i innych ludzi. Ale to jest tylko ogólna, deklarowana wiedza. Natomiast przeżycie emocjonalne ma zupełnie inny charakter. Jest obezwładniająco silne, a nawet paraliżujące. - Śmierć innych ludzi przyjmujemy z żalem, stratą, ale bez tego dramatycznego, potężnego komponentu. W człowieku funkcjonuje bowiem potężna biologiczna siła - instynkt życia. Śmierć mu zaprzecza i jest chyba najpotężniejszym doświadczeniem, przeżyciem. - Tylko samobójcy bardziej niż śmierci boją się życia. Są to jednak stany absolutnie ekstremalne, krańcowe. Natomiast dla ludzi bez odczynów depresyjnych świadomość zbliżania się zgonu, końca życia, jest emocjonalnie nie do przyjęcia. Bronimy się do ostatniej chwili i błagamy o jeszcze jedną chociażby minutkę - oddychania, patrzenia na świat. Jak więc radzić sobie z lękiem przed śmiercią? Czy można go oswoić? - Sądzę, że na poziomie racjonalnym można. Poprzez śmierć naszych bliskich, przyjaciół, znajomych oswajamy się z własną śmiercią. Ale samo doświadczenie i przeżycie śmierci, jako zagrożenia dla naszego istnienia, można oswoić wyłącznie wtedy, kiedy śmierci przypiszemy jakąś wysoką wartość. Na przykład śmierć za ojczyznę - to jest tak wielka wartość, że może osłabić lęk i strach. Ale generalnie, moim zdaniem, oswojenie z własną śmiercią nie jest stanem, który osiągamy w sposób normalny, naturalny. Są jednak osoby, które twierdzą, że otarły się o śmierć, przeżyły na przykład śmierć kliniczną, i nie boją się umierania, bo jest to według nich całkiem przyjemne uczucie... - Ja mam, jeśli chodzi o osoby, które przeżyły śmierć kliniczną, inne doświadczenia. Uważam ich relacje za przerażające. Opisują one śmierć jako zanikanie w niebycie, zmniejszający się klin, chłód... zimno. - Bohaterowie książki "Życie po życiu" Raymonda Moody'ego opowiadają o białym tunelu, który na końcu ich wita, ale są to dla mnie, powiem szczerze, opowieści mało wiarygodne. Nie wierzę w to, ani nie wierzę w radość znikania. Poza oczywiście wyjątkowo depresyjnymi ludźmi, którym tak źle jest na świecie, że śmierć jest dla nich wyjściem, ratunkiem. Opowieści o radosnym przeżywaniu własnej śmierci to wg mnie mit, który można tworzyć na zasadzie pociechy, zaskoczenia czy fantazji, która zafascynuje innych. Jak tłumaczyć więc to, że osoby, które przeżyły śmierć kliniczną, często tak bardzo, czasem wręcz diametralnie, zmieniają swoje życie? - Dzieje się tak dlatego, że dla tych, którzy przeżyli zniknięcie w niebycie, jest to doświadczenie tak przykre, tak dramatyczne, że zmieniają oni swoje życie, by cieszyć się nim bardziej. Osoby te stwierdzają często, że marnowały wcześniej zbyt wiele czasu, a po konfrontacji ze śmiercią zyskują jakby superświadomość. Szukają sensu życia, cieszą się z każdej chwili. Czyli śmierć może działać na nas pobudzająco? - O tak, oczywiście! Ale jest to pobudzenie przez cierpienie, którego nikomu nie życzę. Czy pan, psycholog, myśli o śmierci? Boi się jej? - Tak, boję się śmierci i kocham jeszcze bardzo życie. Im więcej człowiek ma życia przed sobą, tak jak młodzi ludzie, tym łatwiej mówi mu się o śmierci. Ale im człowiek jest starszy, tak jak ja, to zaczyna życie, jak każde dobro, którego jest mało, coraz wyżej sobie cenić. To jest tak jak w piosence Starszych Panów: w sezonie pomidory mniej cieszą, ale jak zjadasz już ostatnie, to to jest już ból... Czyli to nie jest tak, że z czasem godzimy się z tym, że musimy odejść? - Nie, w naturalnych, normalnych warunkach życiowych nie godzimy się ze śmiercią. Dzieje się tak jedynie w wyjątkowych, drastycznych sytuacjach. Śmierć jest zaprzeczeniem potężnego instynktu życia, radości z oddychania, z działania. Im człowiek bliżej jest śmierci, tym bardziej nie chce umierać. Starsi ludzie, choć wiedzą, że już czas odjeść, wcale się z tym nie godzą. Im mniej życia nam bowiem zostaje, tym bardziej ono nam smakuje. Odczuwam to na własnej skórze. A co sądzi pan o relacjach osób, które twierdzą, że otarły się o śmierć i mówią, że umieranie to nic strasznego, że wręcz jest to przyjemne? - Ani mi się śni w to wierzyć! Według mnie są to ludzie, którzy tworzą pewien mit, bo chcą być interesujący, zagadkowi... Mózg potrafi w stanie śmierci klinicznej płatać figle i wytwarzać pewne miłe wizje. A co z osobami głęboko wierzącymi, religijnymi? Czy dla nich umieranie jest łatwiejsze? - Ludzie religijni są bardziej oswojeni, pogodzeni ze śmiercią. Przykładem buddyści, którzy planują następne wcielenie i twierdzą, że nie umierają na zawsze, ale na jakiś czas. Czy warto myśleć o śmierci, przygotowywać się do niej? - Uważam, że warto. To nadaje często głębszy sens naszemu życiu. Kiedy człowiek ma świadomość, że nie będzie żył wiecznie, to stara się danego mu czasu nie marnować, ale wykorzystuje go jak najlepiej. A uczciwe życie i pogodzenie się z Bogiem to chyba najlepszy sposób na oswojenie lęku przed śmiercią. Rozmawiała: Ewa Mickiewicz