W czwartek w Tatrach miały miejsce gwałtowne burze. Zginęło w sumie pięć osób, a 157 trafiło do szpitali. Relacje świadków tych tragicznych chwil poruszają. "Widziałem osoby, które spadły" Reporter TVN24 rozmawiał z jednym z turystów, który w trakcie burzy był na Giewoncie wraz z żoną. "Widziałem osoby, które spadły na dół, między innymi panią, która szła przed moją żoną i ta pani nie żyje. To było młode małżeństwo, które szło przed nami - mówił. Turysta wspomina, że przez pierwsze 15 minut nie miał czucia w rękach: "Nie miałem siły, aby trafić do żony, która była niżej, bo nas odrzuciło od tych łańcuchów". Jak powiedział, jego żona ma połamaną miednicę i rozcięcie głowy. "Ze mną źle nie było, mam oparzenie stopy. To było, jakby człowieka coś przypalało" - przyznał. "Ludzie się modlili, ksiądz udzielał rozgrzeszenia" "Piorun uderzył w krzyż za mną. Żyję tylko dlatego, że nie zdążyłam dotknąć łańcucha. Pamiętam przerażający krzyk i księdza gdzieś za mną, udzielającego ogólnego rozgrzeszenia" - relacjonowała z kolei w rozmowie z Polsatnews.pl turystka, która także była podczas burzy na Giewoncie. "Ludzie głośno się modlili, nawoływali się nawzajem. Jakiś mężczyzna podał mi rękę, pomógł przy zejściu i krzyczał, żeby nie dotykać łańcuchów. Tyle pamiętam. Cud, że żyję" - przyznała kobieta. "Część turystów zbagatelizowała opady" "Byliśmy w bezpośredniej bliskości tego zdarzenia. Wybraliśmy akurat wejście na Kopę Kondracką. Około godz. 13 burza pojawiła się nie wiadomo skąd, nagle" - mówił z kolei w rozmowie z reporterem RMF FM pan Krzysztof. Jak podkreślał, zdecydowana większość turystów wycofała się z podejścia na Kopę Kondracką, gdy tylko zauważyli gwałtowne pogorszenie pogody. "Potem, na Hali Kondratowej rozmawiałem z kilkoma osobami, które mówiły, że część turystów zbagatelizowała opady i miała na tyle odwagi, by iść jeszcze w górę. To jest brak rozsądku, brak rozwagi" - stwierdził. "Długo pracuję i nie pamiętam takiej historii" Schronisko na Hali Kondratowej w Tatrach, po burzy, było miejscem, gdzie opatrywano poszkodowane osoby. "Strzeliło raz, wyłączyło nam prąd. Minęło pół godziny, przyleciał pan z Giewontu, zemdlał tutaj prawie. Powiedział, że około 50 osób trafił piorun" - relacjonowała w rozmowie z TVN24 jedna z osób pracujących w schronisku. "W wielu miejscach szlak na Giewont jest zrujnowany, poodpadały wielkie bloki skalne" - powiedział z kolei w rozmowie z reporterem RMF FM Mieczysław Zach z Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, dowódca akcji ratunkowej pod Giewontem. "Długo pracuję i nie pamiętam takiej historii" - dodał. Podkreślił też, że szlak, na którym doszło do feralnych zdarzeń, jest obecnie bardzo niebezpieczny. Czytaj także: Co się dzieje z człowiekiem, kiedy uderzy w niego piorun?