Do dramatycznej sytuacji doszło w Krościenku. Do gabinetu opieki całodobowej zgłosili się rodzice z małym dzieckiem, które podczas spaceru zjadło wilcze jagody. Pełniąca dyżur lekarz Paulina Mrówka natychmiast zajęła się małym pacjentem. To była walka z czasem. Skontaktowała się z lekarzem dyżurnym Oddziału Pediatrii Podhalańskiego Szpitala Specjalistycznego w Nowym Targu - Katarzyną Żurek. Tylko dzięki szybkiemu działaniu lekarzy i współpracy udało się uratować życie dziecka. Jeszcze w Krościenku zostało ono poddane płukaniu żołądka. - Podczas kontaktu telefonicznego z doktor Pauliną Mrówką ustaliłyśmy schemat postępowania z małym pacjentem, a w związku z presją czasu zaoferowałam swoją pomoc w postaci konsultacji telefonicznej z oddziałem toksykologii w Szpitalu św. Ludwika Rydygiera w Krakowie i szpitalnym oddziałem ratunkowym Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie - Prokocimiu. Poinformowałam, że dziecko będzie przekazane Lotniczym Pogotowiem Ratunkowym - relacjonuje lekarz Katarzyna Żurek. - Dobrze, że rodzice od razu zgłosili się do opieki całodobowej w Krościenku. Chodziło o czas - dodaje. Lekarka uratowała trzyletnie dziecko - Kiedy zgłosili się do nas rodzice z chłopcem, całodobówka przekształciła się niemal w SOR. Mieliśmy chorych z urazami, ranami do szycia, mężczyznę z nasilonym krwawieniem po urazie kończyny dolnej oraz zgłaszających się na bieżąco pacjentów - opowiada Paulina Mrówka, lekarka, która z pielęgniarką Haliną Zubek miała wówczas dyżur w gabinecie opieki całodobowej w Krościenku. Obie panie natychmiast zaczęły udzielać pomocy. Dziecko zachowywało się spokojnie, wykonywało polecenia lekarza. Ponieważ zostało szybko przywiezione do gabinetu, toksyna nie zdążyła się jeszcze w pełni uwolnić się do organizmu. Rodzice również stanęli na wysokości zadania i w tej dramatycznej chwili wykazali się opanowaniem. - W ramach opieki całodobowej musieliśmy wprowadzić procedury, które na co dzień nie są realizowane, łącznie z płukaniem żołądka. Dzięki świetnej współpracy z lekarzem dyżurującym w szpitalu Nowym Targu udało się szybko pomóc. Sprawnej pomocy udzielił także ratownik medyczny, który wezwał śmigłowiec. Ogromnie dziękuję za profesjonalną współpracę pielęgniarce Halinie Zubek oraz rodzicom chłopca za niezwłoczną reakcję i zachowanie spokoju w trakcie podejmowanych czynności medycznych. Jesteśmy przeogromnie dumni, że w ramach podstawowej opieki medycznej uratowaliśmy życie chłopca - mówi Paulina Mrówka. Dodaje, że kilka dni później rodzice trzylatka w podziękowaniu przynieśli obrazek. Historia z dobrym zakończeniem Historia ta powinna być przestrogą dla rodziców małych dzieci. Mogła skończyć się tragicznie. - W przypadku spożycia przez tak małe dziecko jednej jagody pokrzyku wilczełyko uważa się, że jest to zatrucie, wymagające hospitalizacji, a w przypadku trzech sztuk jest to dawka śmiertelna - wyjaśnia Katarzyna Żurek. Dlatego rodzice powinni zachowywać szczególną czujność i od początku uczyć dzieci, aby nie jadły owoców i roślin znalezionych w lesie, bez nadzoru dorosłych. - Nie był to odosobniony przypadek, że dziecko zjadło coś trującego. Maluchy zjadają na przykład rośliny, które rosną w przydomowych ogródkach i tak samo bywają trujące - uczula Katarzyna Żurek. Jakie są objawy po zjedzeniu wilczych jagód? - Najczęściej światłowstręt z powodu rozszerzenia źrenic, pobudzenie, zaczerwieniona skóra, nudności, wymioty, przyspieszone tętno, zaburzenia wzroku, słuchu - odpowiada lekarz Katarzyna Żurek.