"Kilkanaście osób zostało rażonych w czwartek przez piorun w okolicy Giewontu. Odnotowano też kilka zgonów w różnych miejscach Tatr" - informuje naczelnik Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, Jan Krzysztof. Rzeczniczka prasowa wojewody małopolskiego, Joanna Paździo mówi o trzech ofiarach śmiertelnych. Na antenie TVN24 głos zabrał świadek czwartkowych zdarzeń, który wybrał się na Giewont wraz z żoną. "Nic nie wskazywało na to, że będą jakieś opady i burza tym bardziej" - relacjonuje. Jak dodaje, burza zaskoczyła małżeństwo w połowie drogi na Giewont. "Usłyszeliśmy jakby grzmot. Ktoś za nami powiedział, że to samolot. Zaraz potem był błysk i okazało się, że jest burza. Postanowiliśmy zawrócić i zanim doszliśmy na polanę, to tak naprawdę zaczęło padać i grzmiało z każdej możliwej strony" - mówił. "Ciężko nazwać okolice szczytu bezpiecznym miejscem. Tak naprawdę zaczęło grzmieć, deszcz był dosłownie ulewą, nie chcieliśmy schodzić w ulewie, bo szlak zamienił się w rwący potok. Potem, jeszcze w trakcie burzy, zeszliśmy do schroniska na Hali Kondratowej i tutaj czekaliśmy na poprawę pogody" - dodaje turysta. Do Zakopanego dotarły cztery śmigłowce LPR, które transportują rannych do szpitali. Cały czas na lądowisko przy zakopiańskim szpitalu z gór na pokładzie śmigłowca TOPR trafiają ranni, skąd dalej są przewożeni karetkami do tutejszego szpitala, bądź trafiają na pokład śmigłowców LPR i dalej są transportowani do innych szpitali. Z informacji, które podaje Portal Tatrzański wynika, że nieczynne jest schronisko na Hali Kondratowej - są w nim opatrywani ranni. Potrzebujący pomocy zwożeni są również do Kuźnic.