W powiecie wadowickim prawdziwą oazą hazardzistów jest Andrychów. Od kilku lat salon gier działa w centrum miasta. Interes kręci się nieźle. Niedawno w mieście powstał drugi salon. Obydwa na brak klientów nie narzekają. Przychodzą ludzie w różnym wieku. Marek mówi o sobie, że jest nałogowcem. Tak jak wielu jego kolegów, bo grają głównie panowie. - Tylko bez nazwisk - zastrzega. Po co żona ma się dowiedzieć, gdzie przesiaduje popołudniami. - Do salonu przychodzą dwie grupy ludzi. Ci, którzy mają nóż na gardle i potrzebują wygrać oraz ci, którzy mają kasy pełno i potrzebują adrenaliny. Z tej drugiej grupy znam pana, który przegrał 12 tys. zł i na drugi dzień znowu przyszedł zadowolony. Mówi, że inwestuje pieniądze z giełdy - opowiada Marek. Dziś za maszyną siedzi od 6 godzin. Włożył do niej już 1,2 tys. zł, a ona nic nie daje. Ale niektórzy wygrywają i to sporo. Kilka tygodni temu ktoś wyciągnął z maszyny 7 tys. zł. - Z tymi maszynami to jest tak: więcej się włoży niż wyłoży. Maszyny muszą zarabiać na siebie. Raz na jakiś czas dają wygrać jakąś lepszą kasę. Po mieście rozchodzi się plota i znowu ludzie przychodzą. To tak samo jest w totolotku: jest kumulacja, to ludzie stoją w kolejkach - mówi Marcin, 20-latek, przypatrujący się Markowi. Mniejsze pole do popisu mają miłośnicy hazardu w Wadowicach. Tutaj radni skutecznie blokują powstawanie nowych salonów gier. Maszyny stoją jednak w barach i restauracjach. GM