Troje młodszych dzieci, 10-letnia Ania, 7-lenia Monika i 6-letni Józio pozostają w szpitalu. Józio wciąż woła mamę... Ona już nie przytuli swojego małego synka. Do tragedii doszło w środę rano na drodze przed Bochnią. Światłoniowie wracali vanem z Ukrainy i jechali do domu w Sułkowicach. Kierował pan Janusz, prawdopodobnie zasnął za kierownicą, auto zderzyło się czołowo z ciężarówką. Rodzice zginęli na miejscu, tak samo jak ich córka Kasia i syn Piotruś, pozostała trójka dzieci trafiła do szpitala, lekarze walczą o życie 10-letniej Ani. Pozostałe maluchy wymagały interwencji psychologa. - Światłoniowie mają dużą rodzinę. Mam nadzieje, że tam dzieci znajdą opiekę i szczęście - mówi przez łzy sąsiadka pani Józefa. Po Światłoniach płacze całe miasteczko. - Widać było, że kochali się bardzo i kochali innych ludzi - mówi sprzedawczyni w kiosku. Janusza Światłonia wszystko obchodziło: szkoła, kultura, był miłośnikiem sportu. Wspierał miejscowy klub. W miasteczku nikt nie ma wątpliwości. - To była szczęśliwa rodzina. Razem wyjeżdżali na odpoczynek, potrafili się wspierać i sobą cieszyć - mówi pogrążona w żalu Iwona Dzidek, dyrektorka miejscowej podstawówki. W tej placówce wszyscy znali ich doskonale. Mieszkali po sąsiedzku i mieli czas, by tu zaglądnąć, dofinansować budowę boiska szkolnego, czy ufundować nagrody w konkursach. Wiele ubogich dzieci nawet nie wiedziało, że za obiady, które jedzą płacili Janusz i Małgorzata Światłoniowie. - Czasem tak pomagali ludziom, żeby nikt nie wiedział - przyznaje proboszcz z Sułkowic ks. Stanisław Jaśkowiec. - Mieli pieniądze, ale chyba dlatego, żeby innym ulżyć w biedzie. Byli skromni i pokorni - chwali swoich parafian ks. Stanisław. Sąsiedzi też mówią, że to byli mądrzy ludzie, wzorowi rodzice, kochający się małżonkowie. Dzieci mieli utalentowane. Kasia, uczennica Liceum Pijarów Krakowie, najstarsza z rodzeństwa śpiewała w chórze parafialnym, a Ania, która walczy o życie - w scholi. Piotrek był wicemistrzem Polski juniorów w tenisie stołowym. Rodzina wracała z Ukrainy, gdzie Piotr uczestniczył w turnieju. - Był świetnym kolegą - mówią chłopcy z kl V c w sułkowickiej podstawówce. - Graliśmy z nim w piłkę. Kiedyś po meczu było zimno, więc Piotrek dał mi bluzę, bo miał blisko do domu - mówi Kuba Urbańczyk. Cała szkoła jest pogrążona w żałobie. Sztandar został przepasany kirem. Tak samo jest w firmie Juco, którą pan Janusz prowadził z bratem Wiesławem. W bramie wjazdowej smutno zakładu trzepoczą czarne flagi. - Firma zatrudnia 170 osób, ale wszyscy byliśmy jak rodzina. Znaliśmy żonę i dzieci szefa, on znał nasze rodziny - mówi Artur, jeden z pracowników.