Już teraz, z powodu ruchu na Gumniskiej, pęka w różnych miejscach. Pękają ściany nośne, pękają szyby w oknach, na sufitach w mieszkaniach widać rozległe rysy. W piwnicy, w posadach, też pęknięcia; administracja założyła plomby, by mieć kontrolę nad sytuacją. - U mnie w mieszkaniu poszły dwie szyby w dwóch oknach - mówi Jerzy Potępa i prowadzi do pokojów, w których się to stało. - Specjalnie nie wymieniam, by mieć kolejny dowód na to, co się dzieje. Świadczy to o sporych naprężeniach, na które narażona jest konstrukcja bloku. Cały blok "chodzi", mimo że zbudowano go ponad 30 lat temu. Jerzy Potępa założył w szarej teczce kronikę niespokojnego budynku, który - wedle początkowych zapewnień - miał osiąść pewnie na gruncie w ciągu 2-3 lat, a który wciąż wykonuje ruchy - w dół i na bok. Już w czerwcu 1990 roku pan Jerzy pisze do Tarnowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej: " Od kilku lat następuje stopniowe opadanie i odsuwanie się od pionu na zewnątrz ściany od strony północnej budynku. Obecnie do ruchów ściany dołączyło się pękanie ścian i stropów nośnych całej klatki schodowej jak również opadanie całych schodów, pękanie podestów na II i III piętrze, uskoki schodów przy ścianach". Tynk na głowie Monit, w którym pan Jerzy zwracał uwagę na potencjalne zagrożenie dla mieszkańców, spowodował wykonanie przez administrację spółdzielni fachowej ekspertyzy. Opinia biegłego inżyniera wskazywał na to, że proces powstawania uszkodzeń właśnie się zatrzymał. Ale pan Jerzy bacznie obserwował to, co się dzieje dalej. I o swoich obserwacjach nadal informował spółdzielnię. Dwa lata później wylicza wszystkie rysy i pęknięcia w swoim M-3, na przykład: "W dużym pokoju od strony południowej, na suficie, na łączeniu płyty uszczelnienie gipsowe pęka wzdłuż, podobnie w przedpokoju". Administracja TSM nałożyła kolejne szklane plomby na ścianach budynku; w protokole z 27 stycznia 1992 r. pisze się, że "komisja nie stwierdza sytuacji wskazującej na jakiekolwiek zagrożenie dla użytkowników bloku". - Jeśli chodzi o mnie, nie czuję się uspokojony - mówi pan Jerzy. - Plomby założone w piwnicy pękają, co oznacza, że budynek ciągle "chodzi". Niedawno miałem przygodę. Wchodzę do pokoju, a tu na głowę spada mi kawał tynku... Dlatego Jerzy Potępa objął przewodnictwo w grupie 70 rodzin ul. Piastowskiej, Mostowej, Gumniskiej i Kołłątaja, które sprzeciwiają się budowie w pobliżu drogi, która - według nich - mogłaby pogorszyć sytuację. - Jeśli ona tu powstanie, nie chcę nawet myśleć, co będzie - martwi się pan Jerzy. - Dodatkowe drgania, które spowoduje natężony ruch pojazdów, wykończą ten blok. Na sufitach i ścianach w mieszkaniu będę miał już do zaklejenia szerokie szpary, ale przecież chodzi przede wszystkim o nasze bezpieczeństwo. Pieniądze w błoto? Mieszkańcy, na czele z Jerzym Potępą, sprzeciwiają się budowie ciągu drogi krajowej nr 977, który ma przebiegać ulicami Starodąbrowską, Mostową do ul. Gumniskiej. - To jest chybiona inwestycja - twierdzi pan Jerzy. - Nowa droga będzie tylko wysoce kosztownym duplikatem obecnej trasy biegnącej ul. Dąbrowskiego i mostu, w odległości tylko około 300 metrów i nie rozwiąże ona obecnych problemów komunikacyjnych na kierunku wschód-zachód: Gumniska-Narutowicza. Pan Jerzy i mieszkańcy są zdania, że projekt nowej drogi nie ma uzasadnienia, jest to wyrzucanie pieniędzy w błoto, a realizacja projektu sprowadzi na nich duże problemy: dodatkowe drgania, hałas i zwiększenie zanieczyszczeń powietrza. - Nie wierzymy, jak zapewniają władze miasta, że planowana trasa nie będzie odcinkiem drogi krajowej nr 977: Kielce-Tarnów-Konieczna. Twierdzi się, że będzie to droga miejska, usprawniająca ruch. Ale obwodnica Tarnowa też leży w granicach miasta i nikt nam nie powie, że nie jest fragmentem drogi krajowej nr 4. Tak wynika choćby z mapy. Tymczasem lokalizowanie drogi krajowej pośród zwartej miejskiej zabudowy jest sprzeczne ze standardami europejskimi. Protestujący przeciwko budowie trasy wskazują, że w przeszłości istniał inny projekt, który - ich zdaniem - zdecydowanie lepiej spełniał zadanie i był tańszy w realizacji. Chodzi o odcinek od ul. Starodąbrowskiej, z ominięciem Kołłątaja, wprost do Dąbrowskiego. Plan upadł, gdy w latach 90. ówczesne władze samorządowe wydały zgodę na lokalizację w tym rejonie budowy supermarketu Krakchemii. Jesienią ubiegłego roku, gdy na łamach "Dziennika Polskiego" pojawił się po raz pierwszy tekst w tej sprawie ("Dziennik Polski" z dnia 17.10.2008), Zdzisław Musiał, Miejski Inżynier Ruchu, przekonywał, iż nowa koncepcja ma sens i trudno ją krytycznie oceniać na obecnym etapie, gdyż stanowi tylko fragment większej całości, zaplanowanej na przyszłe lata. - Nic nam nie wiadomo o konkretnych datach budowy dalszych fragmentów trasy - mówi Jerzy Potępa. - Można mieć wątpliwości co do tych planów, bo przecież nadszedł wielki kryzys i wszędzie są oszczędności. Milczenie pani przewodniczącej Henryk Słomka-Narożański, wiceprezydent Tarnowa, poinformował mieszkańców, że projektowane połączenie nie jest nową koncepcją i mowa o nim była już w dokumentach z lat 1991-2002. Jego zdaniem, inwestycja ta oraz planowane w przyszłości połączenie Krzyż-ul. Tuchowska w sposób kompleksowy rozwiążą problem komunikacji w niektórych rejonach Tarnowa. Wiceprezydent przestrzega, iż "zaniechanie budowy nowych ulic, stanowiących uzupełnienie dla istniejącej sieci dróg, spowoduje całkowity paraliż komunikacyjny miasta, ponieważ istniejące ulice są już na granicy przepustowości". Władze miasta od tamtego czasu nie zmieniły swego stanowiska w tej kwestii, powtórnie zapewniając o celowości inwestycji. Zapewniły też mieszkańców, że na odcinek drogi, który ma pobiec w pobliżu domów i bloków nie będą miały wstępu pojazdy o masie całkowitej przekraczającej 5 ton. Mimo to protest trwa. Co pewien czas odbywają się spotkania mieszkańców z władzami miasta, które starają się uspokajać atmosferę. Jerzy Potępa denerwuje się, że na ostatnie spotkanie, w grudniu, w którym brali udział wiceprezydent Słomka i zarząd Tarnowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, nie zaproszono zainteresowanych, jeśli nie liczyć Janiny Lei, przewodniczącej rady osiedla Gumniska. Zresztą pan Jerzy nie jest zadowolony z tego przedstawicielstwa. - Wiadomo mi, że pani przewodnicząca w czasie spotkania ani razu nie zabrała głosu. Jej milczenie mogło oznaczać, że nie popiera naszego protestu. - Swoje zdanie w tej sprawie mam, ale faktem jest, że na spotkaniu go nie wyraziłam - przyznaje Janina Leja. Prędko wyjaśnia dlaczego. Pani przewodnicząca znalazła się między młotem i kowadłem. Z jednej strony reprezentuje społeczność osiedla, z drugiej za pracodawcę ma Urząd Miasta, który przygotowuje sporną inwestycję drogową. Jak tu zachować lojalność wobec obu stron? Tego problemu nie ma Zbigniew Sipiora, wiceprezes Tarnowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. - Jako spółdzielnia czujemy się w obowiązku popierać naszych mieszkańców - podkreśla. - Poza tym robimy to z przekonaniem, ponieważ na moje czucie, czucie architekta, plany drogowe miasta nie są logiczne. Od początku proponujemy władzom inny przebieg trasy, zgodny z nieaktualnym już planem zagospodarowania przestrzennego. Radykalne zmiany w ustalaniu nowej trasy przyniosła przed laty budowa Krakchemii. Życie na bombie Wiceprezes TSM wątpi, czy będą możliwe jeszcze jakieś korekty projektu, ale spółdzielnia chce znów zwołać spotkanie z udziałem władz miejskich. - Podczas pierwszego spotkania, z prezydentem Ścigałą, które odbyło się w hali sportowej przy Gumniskiej, łatwo było sprawdzić, co się dzieje, gdy obok przejeżdżają wielkie ciężarówki. W środku budynku wszystko w tym czasie drżało, a rozmówcy nie słyszeli się nawzajem. Wiem, że prezydent obiecał, iż takich pojazdów nie wpuści na Piastowską czy gdzie indziej, lecz czasem, niestety, rzeczywistość weryfikuje takie plany. Zbigniew Sipiora mówi, że spółdzielnia podziela racje i obawy mieszkańców. Wiadomo mu o licznych śladach pęknięć w bloku przy Piastowskiej 2. - Nie ma bezpośredniego zagrożenia dla lokatorów - informuje. - Sytuacja cały czas znajduje się pod kontrolą. - A jeśli zwiększy się w tamtym rejonie ruch? - Trudno dziś przewidywać. W razie pojawienia się kolejnych pęknięć w budynku, konieczne zapewne byłyby jakieś inwestycje, które lepiej zabezpieczyłyby konstrukcję. Ale za wcześnie o tym mówić. Jerzy Potępa, który chodzi po mieszkaniu i znajduje nowe rysy, mówi, że sytuacja budynku pogorszyła się z upływem czasu, po zbudowaniu niedaleko stąd dużego kościoła. - Kościół posadowiono fachowo, na 72 studniach. Wcześniej, nim powstało tu osiedle, znajdowały się stawy i mokradła. Po zbudowaniu świątyni dziesiątki studzien skupiły podziemne wody i blok znalazł się na pustych warstwach. Wystarczy jeszcze, że przy dużych opadach wyleje pobliski Wątok, a już się tak zdarzało. Woda, która tu przyjdzie, zaleje i rozmyje fundamenty. To nie są żarty. Pan Jerzy boi się i innych rzeczy, które mogą przyczynić się do zła. - Pamięta pan lekkie trzęsienie ziemi w południowej Polsce sprzed kilkunastu lat? Było ono odczuwalne także w Tarnowie. Człowiek tamtej nocy leżał w łóżku i przez moment czuł się jak ziarno grochu na przetaku. Ziemia drżała. Wolałbym, żeby mój blok na każdą okoliczność był pewniejszą konstrukcją... Zaniepokojony perspektywą zbudowania ruchliwej drogi w odległości około 5 metrów od domu pożalił się marszałkowi województwa: "Mieszkańcy bloku przy ul. Piastowskiej 2 będą w sytuacji zamieszkiwania na bombie z opóźnionym zapłonem, licząc tylko na szczęście i żyjąc z ciągłym pytaniem, czy blok się zawali, czy nie". Sąsiedzi pana Jerzego nie są tak wyczuleni na ten problem. Dostrzegają w budynku pęknięcia, ale są spokojni. - Jeśli nawet miałby rozlecieć się blok, to nie tak szybko. Nas już dawno na świecie nie będzie. Wiesław Ziobro wieslaw.ziobro@dziennik.krakow.pl