NFZ na razie nie zaprząta sobie głowy tym problemem, bo - jak zauważa Aleksandra Kwiecień z Małopolskiego Oddziału Funduszu - nie ma jeszcze ani jednego orzeczenia sądu. - Jeśli będą, przyjmiemy je z pokorą - dodaje. Większość małopolskich szpitali nie otrzymała zapłaty za tych pacjentów, których leczyła - ponad wyznaczony przez NFZ limit - w ubiegłym roku. Problem w tym, że większość z tych świadczeń to zabiegi ratujące życie, czyli takie, za które fundusz ma obowiązek zapłacić niezależnie od wysokości zawartego z placówką kontraktu. To kuriozalne. Czy można leczyć za darmo? NFZ brak pieniędzy tłumaczy kryzysem. Przy każdej jednak okazji przypomina, że żaden szpital nie może odmówić pomocy. - To kuriozalne. Czy jest możliwe leczenie za darmo? Czy nam pieniądze spadają z nieba!? - oburzają się dyrektorzy szpitali. Sytuacja jest tym poważniejsza, że tegoroczne kontrakty są niższe od ubiegłorocznych. Jeśli więc szpitale nie wywalczą od NFZ pieniędzy - tych, które wydały na leczenie w 2009 roku - to od jesieni przestaną przyjmować pacjentów. Wtedy zaś żadne prośby ani żądania NFZ nie pomogą. Dyrektorzy obawiają się też, że jeśli nie wykorzystają wszystkich możliwych sposobów odzyskania pieniędzy, zostaną pociągnięci do odpowiedzialności cywilnej i karnej za niegospodarność. Pierwszy pozew złożył dyrektor krakowskiego Szpitala im. St. Żeromskiego. Uczynił to już we wrześniu ubiegłego roku, gdy NFZ odmówił zapłaty za nadwykonania w pierwszym kwartale. Fundusz jest winien szpitalowi aż 11 mln zł. - Pacjenci sami zgłaszają się do nas po pomoc. Szpital musi przyjąć każdego! - twierdzi Leszek Gora, rzecznik szpitala. Szef szpitala nie chce wdawać się w spory sądowe. Zaproponował mediację. Sąd wyznaczył mediatora, który wkrótce ma przedstawić koncepcję porozumienia. - Gdybyśmy przed sądem musieli udowadniać, że za ratowanie ludzkiego życia należy nam się zapłata, to byłaby to sytuacja żenująca! - podkreśla Leszek Gora. Adam Styczeń, członek zarządu Stowarzyszenia Szpitali Powiatowych w Małopolsce, informuje, że wszystkie chcą domagać się w sądzie zwrotu pieniędzy za 2009 rok. Tylko myślenickiemu szpitalowi fundusz winien jest około 2,5 mln zł. Przygotowanie pozwów zajmuje nie tylko czas, ale wymaga również niemałych opłat. - Wystąpiliśmy o zwolnienie z kosztów sądowych. Czekamy na decyzję - mówi Adam Styczeń, długo wyliczając czynności, które szpital musi wykonać nim pozwie fundusz. - Potem będziemy musieli dowodzić przed sądem, że ratowanie ludzkiego życia było zasadne! - irytuje się dyrektor. - Jeśli NFZ, który zobowiązuje nas do przyjmowania każdego pacjenta, nie ma pieniędzy, to niech zaciągnie kredyt! Przecież państwo tak nie może funkcjonować! - kwituje. Szpitale będą walczyć z funduszem NFZ spotka się na sali sądowej także z przedstawicielami miechowskiego szpitala. Fundusz jest mu winien za ubiegły rok około 1,5 mln zł. Nie mamy innego wyjścia. Musimy walczyć o te pieniądze - mówi dyrektor Jan Ostrowski. Twierdzi, że tzw. nadwykonania to polska "specjalność". - Co to w ogóle znaczy i kto to wymyślił!? Czy my zaczepiamy ludzi na ulicy i namawiamy ich, żeby się u nas leczyli!? Czy chorzy przychodzą tutaj dla przyjemności?! - irytuje się dyrektor.. Podkreśla, że lekarz, przyjmując pacjenta bardzo często nie może ocenić "na oko", przed przeprowadzeniem szczegółowych badań, czy jest on w stanie bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia, czy też nie jest z nim tak źle, czyli można go ustawić w kolejce i odesłać do domu. - Jeśli chory upadnie za progiem szpitala, natychmiast pojawi się prokurator, którego żadne "nadwykonania" nic nie obchodzą. Kto weźmie na siebie taką odpowiedzialność? - pyta. Również prawnicy Szpitala im. E. Szczeklika w Tarnowie kończą przygotowywanie pozwu przeciwko funduszowi. Dyrektor Marcin Kuta jeszcze nie zdecydował, czy będzie domagał się zwrotu 2 mln zł - tj. całej niezapłaconej kwoty - czy też tylko 2/3 tej sumy (wydanej na leczenie przypadków nagłych i pacjentów w stanie bezpośredniego zagrożenia życia). - Jeżeli przychodzi pacjent tzw. planowy, który od miesiąca kaszle i pluje krwią, to skąd lekarz - przed wykonaniem badań - może wiedzieć, czy są to nowotworowe objawy - które należy leczyć natychmiast - czy też innej choroby, z leczeniem której można poczekać? Jak zatem zakwalifikować wykonaną w takich przypadkach diagnostykę? - pyta. Dyrektor Kuta nie rozumie też, dlaczego NFZ wszczepianie rozrusznika uważa za procedurę limitowaną. - Przecież to zabieg ratujący życie. Jego przełożenie na inny termin to poważny błąd w sztuce lekarskiej, skutkujący odpowiedzialnością karną - mówi dyrektor. Również lekarze szpitala w Brzesku, przed wykonaniem kosztownych nieraz badań, często nie wiedzą, czy pacjenta można odesłać do domu, czy też podjąć interwencję od razu. Pokora nie wystarczy. Potrzebne są miliony - Z końcem ubiegłego roku na umówiony termin zgłosili się pacjenci z bardzo niepokojącymi objawami. Choć mieliśmy już przekroczony limit badań wykonaliśmy niezbędną diagnostykę. U jednego wykryliśmy zaawansowany nowotwór, u drugiego mniej groźną dolegliwość. Teraz NFZ nie chce nam za takie badania zapłacić - ubolewa dyrektor Józefa Szczurek. W tej chwili dyrekcja placówki przygotowuje kolejne pismo, w którym dokładniej uzasadni konieczność wydania 811 tys. zł. Jeśli fundusz nie podejmie rozmów spór rozstrzygnie sąd. Pozwy przygotowują także placówki wojewódzkie. Dr Anna Prokop-Staszecka, dyrektorka krakowskiego Szpitala im. Jana Pawła II, jest oburzona postępowaniem funduszu. - NFZ nie zapłacił nam około 3 mln zł. Zdecydowana większość tej kwoty dotyczy badań tomografem i rezonansem magnetycznym, które należą do najnowocześniejszych i najdokładniejszych, pozwalają zatem postawić szybką i precyzyjną diagnozę - mówi. Koszt badania jest tu jednak większy niż gdzie indziej. Efekt? Jak nieoficjalnie dowiedział się "Dziennik Polski", w tym roku liczba badań na tych urządzeniach jest mocno ograniczona. W tej sytuacji pacjent szuka placówek, w których terminy są krótsze; w rezultacie nierzadko badany jest aparatem przestarzałym, a choroba, rozpoznana w oparciu o takie wyniki, może istotnie różnić się od faktycznej... Odnosimy wrażenie, że jesteśmy karani za to, że ogromnym wysiłkiem postaraliśmy się o nowoczesną aparaturę - ubolewa dr Anna Prokop-Staszecka. Najbardziej boli ją to, że z powodu ograniczeń finansowych nie w pełni mogą być wykorzystani lekarze z kardiologii, będącej - co mocno podkreśla - na światowym poziomie. O pieniądze będzie walczył także Maciej Kowalczyk, dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu. NFZ jest mu winien aż 8 mln zł. - Na razie przedłożyliśmy w funduszu przedsądową zapowiedź. Może płatnik zrozumie, że my nie mamy gdzie odesłać pacjenta. Nasza placówka jest szpitalem ostatniej szansy - podkreśla dyrektor. Zaznacza, że leczenie dzieci jest po pierwsze droższe niż leczenie dorosłych, a po drugie - nie można z nim czekać. NFZ na razie nie zaprząta sobie głowy tym problemem, bo - jak zauważa Aleksandra Kwiecień z Małopolskiego Oddziału NFZ - nie ma jeszcze ani jednego orzeczenia sądu. - Jeśli będą, przyjmiemy je z pokorą - dodaje. Pokora może jednak nie wystarczyć, bowiem pozwy składają także placówki z innych województw. Wkrótce może okazać się, że NFZ stanie przed koniecznością wypłaty szpitalom olbrzymich sum. Przed sędziami niełatwe zadanie: jak bowiem precyzyjnie oddzielić świadczenie ratujące życie od tego, z udzieleniem którego można było jeszcze poczekać? Tym bardziej że wyznaczanie odległych terminów na ogół prowadzi do rozwoju choroby, powikłań i... zwiększenia kosztów leczenia. Dorota Stec-Fus dstec@dziennik.krakow.pl Zobacz także: Czy dzieła artystów naiwnych wyjdą z piwnic? Ogród dla małych pacjentów w Prokocimiu Fioletowa krowa wkracza w Tatry