To jeden z trzech, w które władze miasta, policja i straż miejska wkładają od kilku lat pieniądze - bez efektów. Służby mundurowe twierdzą, że to również wina mieszkańców, którzy nie chcą współpracować - donosi "Gazeta Krakowska". "Głuchy telefon" - policyjny program "Pomagajmy sobie" miał się stać zalążkiem współpracy obywateli z policją i uruchomić nowe źródła informacji. Nic z tego. W ubiegłym roku na linię zadzwoniło tylko kilkadziesiąt osób. Policjanci skorzystali tylko z 17 zgłoszeń. A linia istnieje od kilku lat. "Pomagajmy sobie" to część programu "Bezpieczny Kraków". Podobnie jest z "Sąsiedzkim czuwaniem", który realizuje straż miejska. Wspólnoty na osiedlach, przy pomocy strażników, miały zapobiegać chuligaństwu. Grupom krakowian mieli przewodzić liderzy z danego osiedla. Jednak na spotkaniach organizowanych przez strażników stawia się zazwyczaj garstka ludzi.Tak było np. na wielkich osiedlach w Nowej Hucie. - Ciągle pokutuje mit donosiciela. Chyba musimy poczekać, aż zmieni się pokolenie - przyznaje Paweł Duchnik, zastępca komendanta SM w Krakowie. - Dopóki media prowadzą nagonkę na tych, co "kapują", nie ma co liczyć na poprawę - dodaje mł. insp. Marek Woźniczka, szef krakowskiej policji. Żywot obu programów wisi na włosku, bo gmina nie chce trwonić pieniędzy. Zdaniem specjalistów z magistratu, nie wyszedł też "Nasz dzielnicowy". Do tej pory wielu krakowian nie zna swojego "policjanta pierwszego kontaktu". - Przez dwa lata na oczy go nie widziałem - przyznaje Marek Gancarz z Kurdwanowa. Według policjantów stało się tak m.in. z winy braków kadrowych w komendzie miejskiej, w jednym z krakowskich komisariatów jeden dzielnicowy przypada na 4 tys. mieszkańców. Wszystkie trzy programy, umieszczone przez magistracki wydział bezpieczeństwa na liście "Nierozwijających się", mogą wkrótce zniknąć z "Bezpiecznego Krakowa". - Nie ma co owijać w bawełnę: nie wyszło. Chcemy uaktualnić "BK", który ogólnie dobrze się udał, i wyrzucić z niego to, co na razie nie ma szans powodzenia - przyznaje Antoni Nawrot, szef wydziału. Przyznaje, że nie da się prezydenckim dekretem wymusić aktywności mieszkańców, a tej "wyraźnie brakuje. - Patrole sąsiedzkie, które świetnie się sprawdzały w Szwajcarii, w Krakowie się nie przyjęły - wzdycha. Dlatego zwrócił się do służb mundurowych o wytypowanie tych inicjatyw, które nie wyszły. Zapowiada powołanie zespołu, który ma do końca roku zmodyfikować "BK". Mają do niego wejść m.in. socjolodzy, którzy wskażą które programy mogą wyjść, a które nie. - Tymczasem mundurowi nie chcą się poddać bez walki. Może połączymy "Dzielnicowego" z nowym programem komendy głównej "Bezpieczni razem"- zastanawia się insp. Woźniczka. Za wygraną nie daje też straż miejska. - Wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie. Trzeba lat, by zmienić mentalność, ale opłaca się próbować - mówi kom. Duchnik. Według Joanny Heidtman, psychologa i socjologa z UJ podobne programy często nie wychodzą, bo ludzie po prostu o nich nie wiedzą. - Nie sądzę też, że pokutuje mit kapusia - z badań socjologicznych wynika, że ludzie coraz chętniej na siebie donoszą, m.in. do skarbówki. Winiłabym raczej przeświadczenie ludzi, że bezpieczeństwo jest czymś, co im się np. od policji należy. Dopóki nie zrozumieją, że muszą w tym uczestniczyć, podobne programy czeka klapa - prognozuje psycholog.