Takie historie już się w kraju zdarzały, ale w Suchej Beskidzkiej (woj. małopolskie) mało komu przyszło do głowy, że to strażacy mogą podpalać budynki, a później spieszyć do jednostki i wracać na miejsce pożaru już z armatką wodną w ręku. Również policjanci przyznają, że śledztwo w sprawie ustalenia sprawców serii tajemniczych pożarów w Suchej Beskidzkiej oraz w sąsiedniej Stryszawie i Krzeszowie było bardzo skomplikowane. W rozwikłanie tej zagadki zaangażowali się również śledczy z wydziału kryminalnego komendy wojewódzkiej w Krakowie.Efektem żmudnej pracy kryminalnych było zatrzymanie w środowe popołudnie czterech mężczyzn podejrzewanych o dokonanie podpaleń. - Od samego początku policjanci zajmujący się tą sprawą przypuszczali, że sprawcami mogą być strażacy i - okazuje się - nie mylili się. Musieli jednak znaleźć na to dowody, a nie było to proste, bo sprawcy umiejętnie maskowali ślady - mówi Paweł Siwiec, rzecznik suskiej policji. Trzech z zatrzymanych to strażacy z Ochotniczej Straży Pożarnej w Suchej Beskidzkiej z ul. Błądzonka, a czwarty jest z OSP na terenie Żywiecczyzny. Są w wieku od 19 do 30 lat. Dwóm z nich przedstawiono już zarzuty, a podczas przesłuchania i wizji lokalnej na zgliszczach spalonych budynków, przyznali się do udziału w podpaleniach. - Nie wyjaśnili dlaczego to robili - mówi rzecznik. Jak dodaje, ważą się losy dwóch pozostałych zatrzymanych - najprawdopodobniej zostaną im przedstawione zarzuty dotyczące pomocnictwa w podpaleniach. Wstępnie oszacowano, że szkody w spalonych budynkach wynoszą 289 tys. zł. W małopolskiej części Podbeskidzia przypadki strażaków ochotników-podpalaczy już się zdarzały. Kilka miesięcy temu zapadł prawomocny wyrok skazujący byłego już ochotnika-piromana z Marcyporęby (pow. wadowicki). GM