Urzędnicy, którzy wpadli na pomysł przekształcenia stołówek szkolnych w prywatne punkty tłumaczą, że nie chodzi o likwidacje tych placówek, ale "jedynie" o ich przekształcenie. Stołówki, prowadzone dotychczas przez szkoły, będą funkcjonować na zasadzie prywatnych punktów gastronomicznych. Z osobami, które będą chciały je prowadzić podpisywane będą umowy ajencyjne. Niestety, może się okazać, że po "stołówkowej rewolucji" mało którego rodzica będzie stać, by zapłacić dziecku obiady w szkole. Obecnie rodzice płacą za obiad w szkole około 4 zł - jest to koszt tzw. "wsadu do kotła", czyli żywności, a za pensje kucharek, opłaty za gaz, prąd czy ubezpieczenie płaci gmina. "Żeby nie być stratnymi, obiady musiałybyśmy sprzedawać dwa-trzy razy drożej" - tłumaczyły reporterowi "Gazety Krakowskiej" kucharki. Dyrektorzy szkół martwią się dodatkowo o dzieci z niezamożnych domów, dla których już teraz obiad w szkole jest jedynym ciepłym posiłkiem w trakcie dnia. Poza tym, pod uwagę trzeba wziąć fakt, że dzieci przebywają często w placówkach od godz. 7 do 17. - jeśli okaże się, że obiady z "prywatnych" stołówek będą droższe i jakościowo gorsze, to nie pozostanie im nic innego, jak tylko jeść kanapkę za kanapką... Zmiany - jeśli wejdą w życie - będą obowiązywać od przyszłego roku szkolnego. Już teraz jednak rodzice i dyrektorzy szkół zapowiadają, że w trosce o swoje dzieci będą organizować protesty.