Matka z córką zrobiły sobie przerwę po około godzinie drogi i zatrzymały się między Kalatówkami a Halą Kondratową. Jak zapewnia pani Aleksandra, nie wchodziły wgłąb lasu, tylko przysiadły na kamieniu przy szlaku. "Jadłyśmy kanapki, kiedy nagle wstałam i zobaczyłam za plecami córki niedźwiedzia. Nie słyszałyśmy jego kroków, ponieważ rozmawiałam z mężem przez telefon, obie byłyśmy właściwie zaaferowane tą rozmową. Niedźwiedzica stała na dwóch łapach ewidentnie w złym nastroju. Była w odległości trzech metrów, uderzyła łapą w wielką gałąź, która z hukiem się złamała i spadła na ziemię, a następnie zawyła bardzo głośno, pokazując wszystkie zęby. Na jej widok zaczęłyśmy uciekać co sił w nogach, pozostawiając na miejscu kanapki, przekąski, wodę i inne rzeczy" - relacjonuje pani Aleksandra. Kobieta podkreśla, że wie, iż nie była to właściwa reakcja, ale "stres odebrał im rozum i chyba też odwagę". Gdy zwierzę zajmowało się porzuconymi przez turystki rzeczami, matce i córce udało się oddalić na bezpieczną odległość. Dotarły do schroniska. Tam pracownicy powiedzieli im, że napotkana przy szlaku niedźwiedzica ma młode, co mogło być przyczyną jej zachowania. Pani Aleksandra zaznacza, że nie schodziły z córką ze szlaku, mimo to niedźwiedzica podeszła bardzo blisko i "zademonstrowała swoją siłę i niezadowolenie z naszej obecności"."Napisałam to, aby przestrzec innych turystów, ponieważ dzisiejszy dzień był dla mnie niczym klatka z jakiegoś horroru. Chyba nigdy jeszcze tak się nie bałam, zwłaszcza o dziecko" - podsumowała pani Aleksandra.