Na ratunek przyjdzie im słowacka Horska Służba. Jeżeli turysta nie będzie miał wykupionego ubezpieczenia, zapłaci za akcję ratowniczą Słowakom. Ile? Nawet kilkanaście tysięcy złotych - informuje "Polska Gazeta Krakowska". Słowacy boją się, że polscy turyści wędrujący po Tatrach Słowackich mogą zacząć "kombinować". I zamiast ich śmigłowca, będą wzywać "Sokoła" TOPR-u, by uniknąć sięgania do portfela. Nasi południowi sąsiedzi nie mają dobrych doświadczeń z polskimi turystami. W ciągu ostatnich trzech lat słowaccy ratownicy udzielili w swoich górach pomocy ok. 30 polskim obywatelom. Polacy byli transportowani śmigłowcem do szpitali. - Większość z nich nie posiadała ubezpieczenia - mówi Pavol Sveton, rzecznik prasowy słowackiego lotniczego pogotowia ratunkowego. Zwykłe ubezpieczenie górskie kosztuje zaledwie 2 zł za jeden dzień. Obejmuje akcję ratunkową w górach i transport śmigłowcem do szpitala. Okazuje się jednak, że 2 zł to zbyt wiele. Polscy turyści i narciarze winni są słowackiemu pogotowiu lotniczemu ponad 2,5 mln koron słowackich, czyli prawie 83 tys. zł za akcje z udziałem śmigłowca. Nic więc dziwnego, że Słowacy obawiają się naszych rodaków i ich umiejętności w unikaniu kosztów. - Owszem, nasi turyści mogą zacząć kombinować, ale nic im to nie da - mówi Henryk Serda, pilot śmigłowca TOPR. - W myśl porozumienia z Horską Służbą, jeżeli do wypadku dojdzie po stronie słowackiej, to nieważne, jakiej narodowości jest poszkodowany. Leci do niego słowacki śmigłowiec. Nawet jeżeli ranny polski turysta leżałby metr od granicy i zadzwoniłby z prośbą o ratunek do TOPR. Takie same reguły obowiązują po naszej stronie. Turystom w polskich Tatrach na ratunek leci TOPR. I nawet jeżeli jest to Słowak, za pomoc nie płaci.