Na tę decyzję zażalili się poszkodowani pszczelarze, a Sąd Rejonowy w Gorlicach zażalenie uwzględnił. Nakazał śledczym uzupełnić materiał dowodowy. Muszą ustalić m.in. czy sposób powiadomienia zainteresowanych o planowanych opryskach był właściwy i czy nastąpił na tyle wcześnie, by właściciele pasiek mogli je skutecznie zabezpieczyć przed skutkami zastosowania środków chemicznych do walki z komarami. Zdaniem sądu, dopiero po dokładnym zbadaniu wszystkich okoliczności będzie można orzec, czy są podstawy do postawienia komukolwiek zarzutów. Pojawiła się plaga komarów... Po ubiegłorocznej powodzi w Bieczu i okolicznych miejscowościach pojawiła się plaga komarów. Miasto wynajęło więc specjalistyczną firmę ze Śląska, która przeprowadziła oprysk terenu ze śmigłowca. Problem w tym, że środki chemiczne, które miały zabić komary, zaszkodziły też pszczołom. Nie pomogły ostrzeżenia przed opryskiem płynące z urzędu, bo - jak mówią właściciele pasiek - owady to nie kury, które można zagonić do kurnika. Zamknięcie ich w ulach byłoby równoznaczne z wyduszeniem całych rodzin pszczelich. - Oprysk zastosowano rano i powtórzono go wieczorem - opowiadał w rozmowie z "Dziennikiem Polskim" Tadeusz Przybyłowicz, właściciel pasieki w Bieczu. - Nałożyło się to na okres kwitnienia lipy i owady były w locie. Wyginęła połowa z nich. Pszczoły sypały się z uli, jak zboże w młynie. Chore i sparaliżowane były wyrzucane na zewnątrz przez zdrowe robotnice, bo takie reguły obowiązują w pszczelim świecie. Zginęły dwa miliony pszczół Jak później oszacowano, ucierpiało niemal 360 rodzin pszczelich należących do 14 pszczelarzy. Zginęły dwa miliony pszczół, a te, które przetrwały, wytworzyły szczątkowe ilości miodu. Tadeusz Przybyłowicz w 2009 r. ze swoich 23 uli zebrał go 400 kg, a po fatalnym oprysku z czerwca ubiegłego roku już tylko 30. Straty pszczelarzy oszacowano na przeszło 260 tys. zł. Lucjan Furmanek kierujący bieckim kołem pszczelarzy od początku utrzymuje, że informacja o planowanych opryskach przyszła stanowczo za późno, bo na dobę przed akcją. Poza tym firma realizująca zamówienie, prócz standardowego środka, zastosowała dodatkowy, w stężeniu czterokrotnie wyższym od śmiertelnego. Potwierdziło to laboratorium z Białegostoku, do którego trafiły próbki martwych pszczół. Znaleziono w nich m.in. bifentrynę - bardzo mocny środek owadobójczy zakazany w UE, ale dopuszczony w Polsce, a wykorzystywany często podczas akcji odkomarzania. Informacja dotarła zbyt późno - 29 czerwca zadzwoniła do mnie pani z urzędu w Bieczu z informacją o opryskach, które są szkodliwe dla pszczół - opowiada Lucjan Furmanek. - Pojechałem do wieceburmistrza Janusza Gubernata, żeby go prosić o wstrzymanie tej akcji. Od trzech dni kwitła lipa, temperatura sięgała 30 stopni Celsjusza, więc to nie był dobry czas na takie działania. Mój apel pozostał bez odzewu i już następnego dnia przeprowadzono z powietrza dwa opryski. Jak się okazało, fatalne w skutkach. Janusz Gubernat zapewnia, że informacja o odkomarzaniu była rozpropagowana znacznie wcześniej, bo na tydzień przed akcją. Powtórzona została także w lokalnej gazecie, której jednak pszczelarze nie mają obowiązku czytać. - Sąd orzeknie, czy w tej sprawie popełniliśmy jakieś błędy - mówi Janusz Gubernat. - Ponieważ postępowanie jeszcze trwa, trudno mi tę sprawę komentować. Kto zawinił? Zadecyduje sąd Zdaniem Lucjana Furmanka, za taki komentarz mogą służyć same działania dwóch stron obwinianych przez pszczelarzy o katastrofę. - Gmina zrzuca winę na wykonawcę, a ten wini samorząd za niewystarczającą akcję informacyjną przed planowanymi opryskami - twierdzi Furmanek. - Zresztą obie strony występowały do swoich ubezpieczycieli o odszkodowania. Jednak firmy ubezpieczeniowe odmówiły wypłaty pieniędzy, więc szkoda nadal nie została naprawiona. Paweł Szeliga Czytaj więcej: Niepełnosprawni stracą pracę Rodzina zastępcza Nie kupują ogórków